Sobota przełomu listopada i grudnia. Za oknem 3 stopnie Celsjusza, od wielu godzin pada deszcz – pogoda taka, że pies nosa z budy nie wyściubi. 90 proc. polskiego społeczeństwa zwleka się dopiero z wyra po piątkowej balandze, ci mniej przeciętni wychodzą z domu na długie wybieganie, wstawiają rower w trenażer, witają się z recepcjonistką na siłowni lub przybijają piątkę z ratownikiem na basenie.

Tymczasem u progu jednego z warszawskich parków zaczynają gromadzić się ludzie. Nie wracają bynajmniej z imprezy, to reprezentanci mniejszości narodowej: członkowie zimowej pąpkowej wyprawy na Everest! Nieśmiało wychodzą na deszcz ze swoich ciepłych samochodów, witają się i rozglądają w poszukiwaniu kolejnych szaleńców. Z czterech stron świata docierają kolejni. Kto by pomyślał, że to śmiałkowie, którzy Pąpują na Everest! Są mniejsi i więksi, są silni i silniejsi (słabych nie ma!), nie brakuje ani kobiet, ani mężczyzn. Wszyscy są zdeterminowani, by przez najbliższą godzinę robić… pompki. Nie straszne im deszcz, zimno ani błoto, w którym muszą się umorusać.

W grupie prym wiodą trenerzy: Agnieszka Kruszewska-Senk reprezentująca ObozyBiegowe.pl i Piotr Tartanus z Boot Camp Polska. W oczach uczestników treningu widać połączone z obawą pytanie: „cóż wymyślili?”

Na rozgrzewkę reprezentanci ObozówPompkowych.pl (nie dołączamy) oraz Smashing Pąpkins (dołączamy!) biegają niczym wolne elektrony bez większego ładu i składu. Piotr każe łączyć się w grupy według pierwszej litery imienia, potem ostatniej litery imienia, a w końcu… koloru bielizny (na szczęście nie trzeba demonstrować, wszystko jest na słowo honoru;)). Za każdy razem po połączeniu w grupy lub pary następuje seria ćwiczeń. Przez pierwsze minuty słychać trochę narzekań na zimno, potem uczestnicy już tylko wykręcają wodę z rękawiczek i pompują dalej.

fot. AS, ObozyBiegowe.pl / więcej fotek: kliku-kliku

Do głosu dochodzi Agnieszka i zaczynają się schody. Pompki uginane, pompki przeginane, pompki z dotknięciem biodra, pompki z głaskaniem się po brzuchu i z przybijaniem piątki. W parach, bez par i w jeszcze innych konfiguracjach. Parkowi przechodnie (wielu ich nie ma, deszcz skutecznie odstrasza od spacerów) ze zdziwieniem patrzą na pompujących.

Po paru minutach przewodnictwo znów obejmuje Piotr. Robi się coraz trudniej, a pompki klaskane i pompki na jednej ręce w parach (każdy z pary daje po jednej ręce) są apogeum treningu. Wielu uczestników zabawy ma już dość, ale… czeka na kolejne zadania. Na koniec trenerzy ordynują zawody w parach. Raptem pięć serii, w których każdy robi łącznie po… 150 pompek, a do tego masę przysiadów, wykroków, wyskoków i innych wygibasów. Na końcu każdej konkurencji jeszcze kilkadziesiąt metrów biegu i nie ma zmiłuj, rywalizacja to rywalizacja – trzeba na…wiać ile sił! Jest walka na ostatnich metrach, są finisze, do rozstrzygnięcia których trzeba fotokomórki i nowy HR max na mecie. No i kultowy cytat po jednej z wygranych serii: „Ale teraz już się nie ścigajmy, proszę…”.

Po zakończeniu szybka zmiana koszulki na suchą i integracja w jednym z pobliskich pubów:) Ja tam byłem i herbatę z konfiturą piłem, a com widział i słyszał, w blogu umieściłem!

PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułTen, w którym można wygrać Złotą Pąpkę
Następny artykułTen, w którym pędzimy dookoła świata
Krasus – biegacz, napieracz, triathlonista i pĄpkins pełną gębą. Jego filozofia uprawiania sportu łączy ciężką pracę i ciągłe dążenie do bycia lepszym z dobrą zabawą, bo przecież w życiu chodzi o to, by było fajnie. Zrobił swoje jeśli chodzi o uklepywanie asfaltu i teraz realizuje się w terenie. W lesie, z mapą czy w górach czuje się jak ryba w wodzie!

11 KOMENTARZY

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here