Nie byłoby mojego biegania, gdyby nie muzyka. Jeśli nie mam słuchawek w uszach, to zawsze cośtam sobie w głowie śpiewam. Zwykle jako motywator doskonale działa mi Luxtorpeda, która uratowała mnie podczas triathlonu w Poznaniu, gdy praktycznie byłem już praktycznie na przegranej pozycji w Wielkim Wyścigu, właściwie w momentach kryzysu na zawodach prawie zawsze pomaga mi grana gdzieś w środku muzyka. Tym razem od pierwszego do ostatniego kilometra w uszach grał mi jeden kawałek.

Wpada w ucho, co? To efekt weekendu w towarzystwie dwójki przesłodkich urwisów;) Dzieciaki uwielbiają ten kawałek.

No, ale do rzeczy: XXV Bieg Niepodległości. Najważniejszym założeniem taktycznym było: nie dać się pociągnąć tłumowi na starcie. Pobiec pierwszy kilometr spokojnie, a potem zacząć przyśpieszać i wyprzedzać tych, co się podpalili. Ustawiłem się więc w drugiej części pierwszej strefy, a pierwszy kilometr spędziłem niemal cały czas gapiąc się na zegarek żeby tylko nie pobiec za szybko. Miałem w pamięci tegoroczne Biegnij Warszawo 2013, gdzie siły skończyły mi się po kilku kilometrach, więc miał to być mój bufor bezpieczeństwa.

Wyszło 4:18, pięknie. W planie było potem puścić nogi w tempie 4:00 min/km i przebiec tak równo siedem kolejnych kilometrów. Plan został zrealizowany w stu procentach. Kolejne tysiączki zaliczyłem w 4:00, 4:03, 4:02, 3:58, 4:00, 3:59 i 3:58 – lekko przyśpieszając w drugiej części. Dziwiło mnie tylko niskie tętno, które przez 6 km nie przekraczało nawet 175 bpm, podczas gdy na Biegnij Warszawo na tym poziomie było już na drugim kilometrze.

Biegowe samojebki ze znajomymi kibicami i współbiegaczami to już tradycja:)

Wyprzedzać zacząłem właściwie już po kilometrze, gdy tylko przyśpieszyłem. Po 2,5 km byłem 693., w połowie dystansu 532., a na 7,5 km 406. Końcowy wynik dał mi zaś 337. miejsce. Przez 7,5 km wyprzedziłem ponad 350 osób, co oczywiście sprawiało mi wielką radość i motywowało do dalszego trzymania tempa;)

Po powtórnym minięciu Ronda ONZ i sąsiadującego z nim mojego studenckiego mieszkania przy ul. Pereca, postanowiłem zwiększyć obroty. Nie miałem założonego tempa na te dwa ostatnie kilometry – chciałem po prostu pobiec je szybciej. Wszedłem w rytm tempa ok. 3:50 min/km i… żałowałem, że nie zrobiłem tego wcześniej, bo biegło mi się doskonale! Złapałem biegowy flow w swoje łapy i razem przebiegliśmy tak dobre półtora kilometra.

Na kilkaset metrów przed metą nie wierzyłem w możliwość poprawienia 39:51 z Biegu Powstania, ale po minięciu swojej grupki kibiców (własny prywatny osobisty Chrześniak mnie dopingował!!) uznałem, że brak walki do końca to zupełnie nie w moim stylu i dodałem gazu. Wyprzedzałem kolejne osoby i co chwilę spoglądałem na zegarek. Co chwilę zmieniałem zdanie co do tego, czy uda mi się poprawić życiówkę, ale nie poddawałem się. Ostatnie metry to już naprawdę sprint, wg Garmina finiszowałem w tempie 2:40 min/km.

Estetycznie nie wypadło to chyba najlepiej, bo widząc, że do mety mam nie więcej niż kilkanaście metrów, a by złamać życiówkę muszę przebiec je w kilka sekund, rzuciłem się do jeszcze bardziej intensywnego biegu, co na tym poziomie zmęczenia musiało wyglądać fatalnie. Za technikę biegu byłaby dwója. Mam tylko nadzieję, że nikt nie uchwycił tego na fotce, bo zapewne wyglądało to pokracznie.

Ale mocny finisz nie zmienia faktu, że w trupa tym razem nie pobiegłem, tuż za metą miałem nawet siłę zrobić kilka „pąpek” i… udzielić wywiadu Panoramie, która mnie zgarnęła;) Niestety, moja opowieść o fladze, hymnie Polski i życiówce nie była dla nich zbyt ciekawa i moją wypowiedź olano. Mam teorię, że to przez wspomnienie o naszej pąpkowej akcji – pewnie ObozyPompkowe.pl mają tam swoje wtyki;)

A na mecie? Endorfiny aż mi kipiały z uszu, uwielbiam ten stan! Dzięki temu, że pobiegłem dość spokojnie (po tętnie to widać – na finiszu doszło do 183 bpm, podczas gdy na BW taki poziom osiągnąłem już po 4km!), doskonale taktycznie i jeszcze zrobiłem życiówkę, miałem z tego biegu pełną i niczym nie zmąconą radość. Chciałbym Wam tu opisać epicką walkę z kryzysami, mordercze podbiegi i to, jak ostatnimi nogami ciągnąłem się na czyichś plecach, ale nic takiego się nie wydarzyło. Po prostu świetnie mi się biegło od startu do mety, a życiówka zrobiona na takim luzie jest dla mnie przemiłą niespodzianką:)

Przy okazji tego biegu poprawiłem nie tylko życiówkę na 10 km, ale wg Endomondo także… pięć innych! O ile rekordy na milę, 3 mile czy 3 km nic dla mnie nie znaczą, bo tych dystansów nigdy nie biegam, to nowy rekord w teście Coopera (3,16 km) oraz na 5 km (19:23) sprawiły mi ogromną frajdę. Oczywiście to pomiar GPS, więc obarczony jakąśtam niedoskonałością, ale wg wyników BN drugą piątkę pobiegłem w 19:27, co i tak jest lepszym wynikiem niż dwa starty na 5 km w łódzkim Parkrunie.

Ładnie się prezentuje, prawda?:)

Na dodatek po biegu zupełnie nie byłem zmęczony. Po startach na 10 km cośtam zwykle jednak boli, potrzebuję jednego-dwóch dni na regenerację. Tymczasem w poniedziałek… mógłbym iść biegać już wieczorem. Czułem się jak po mocniejszym treningu i nic więcej. To, a także rekord na 5 km oraz niskie tętno pozwalają mi z optymizmem spojrzeć na przyszły sezon, bo widać, że jest potencjał do dalszej poprawy wyników.

Ach, dodać trzeba jeszcze, jak wyglądał mój BPS, czyli bezpośrednie przygotowanie startowe, które obejmowało najpierw cztery trudne treningi w ciągu tygodnia (tempo progowe, podbiegi i dwa razy interwały), a potem… mało snu, trzy piwka każdego wieczoru, dużo jedzenia przy gościnnym stole i 2 kg ponad wagę startową – to już ostatnie trzy dni. Ot, towarzyski długi weekend mi się trafił;) Faktem jednak jest, że nie polecam takiego BPS-u, bo gdyby nie te browarki to pewnie spokojnie 39:30 bym zrobił, a pewnie i lepiej.

I znów zostałem przyłapany na trzaskaniu sobie słit foci…;) /
fot. BM, PrzebiecMaraton.pl Kasia, rusz-sie.pl

Warszawski Bieg Niepodległości jest na polskiej mapie biegowej imprezą wyjątkową. Organizatorzy dają dwa kolory koszulek: białe i czerwone. Sugerują też ustawienie się po odpowiedniej stronie ulicy, co sprawia, że biegnący wyglądają jak niekończąca się biało-czerwona flaga. To niesamowity widok, a być tam w środku jest fantastycznym uczuciem. Przed startem naturalnie Mazurek Dąbrowskiego (czy mi się zdaje, czy poprzednio było więcej niż dwie zwrotki?), przy którym niezmiennie czuję dreszcze wzruszenia.

Jak dodać do tego najszybszą trasę w Warszawie, piękną pogodę, bardzo dobrą organizację i sporo kibiców na trasie to nie ma innego wyjścia, jak powiedzieć, że było to świetne zakończenie sezonu 2013. Początkowo chciałem ten bieg ująć jako rozpoczęcie sezonu 2014, ale byłoby to chyba przesadą. Nowy sezon zaczął się wczoraj rano skoro świt od 8,5 km biegu spokojnego. Treningi na wiosenny maraton uważam za rozpoczęte!

Ach, byłbym zapomniał! Kibice! Jak fajnie jest mieć biegowych znajomych, och jak fajnie! Nie od dziś wiadomo, że biegacze biegaczom są na trasie wodą na młyn, a mi ich nie brakowało! Najpierw zauważyłem przy ulicy Avę, a przy powrocie w podobnym miejscu stała Hankaskakanka z rodziną, z którą przybiłem piątkę około ósmego kilometra:) Przed SGH-em, na wysokości ul. Batorego wywołał mnie z tłumu (no, może nie takiego tłumu, ale z grupy biegaczy;)) ktoś jeszcze, ale go nie poznałem. Kim jesteś dobry człowieku, który dodał mi sił w połowie trasy? Ujawnij się, proszę:)

PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułTen, w którym Pąpujemy na Everest!
Następny artykułTen, w którym można wygrać Złotą Pąpkę
Krasus – biegacz, napieracz, triathlonista i pĄpkins pełną gębą. Jego filozofia uprawiania sportu łączy ciężką pracę i ciągłe dążenie do bycia lepszym z dobrą zabawą, bo przecież w życiu chodzi o to, by było fajnie. Zrobił swoje jeśli chodzi o uklepywanie asfaltu i teraz realizuje się w terenie. W lesie, z mapą czy w górach czuje się jak ryba w wodzie!

21 KOMENTARZY

  1. Ha, w końcu spełniło się moje marzenie i załapałem się do galerii słitfoci Krasusa ;-)<br />A co do drugiego zdjęcia, to ja Ci je wprawdzie przysłałem, ale prawa autorskie należą się Kaśce z rusz-sie.pl, która z kolei przysłała je mnie…

  2. Pozazdrościć formy i wyniku! Już u Leszka pisałam: na mecie łypałam na prawo i lewo czy nie uda mi się gdzieś Was wyczaić i poznać w realu, ale się nie udało

  3. W pierwszej chwili myślałam, że chodzi o ministrę… :)<br />Jeszcze raz gratuluję wyniku! Mam nadzieję, że też kiedyś tak z głową pobiegnę dychę ;)

  4. Brawo, brawo!!! fajnie, że jesteście z jednego miasta i macie okazję się spotkać ;) Focie super a określenie &quot;samojebki&quot; mnie rozwaliło na łopatki :).

  5. No pięknie!!! Zresztą patrząc po Twojej minie podczas biegu nie oszczędzałeś się więc wynik musiał być :) Graty! My z Hanią stanowiłyśmy team kibicowski na torowisku – fajnie było podopingować tylu znajomych! <br />ps. Musiałes z tą Muchą? Teraz będę ją do nocy nucić ;-) I na serio słuchałeś tego przez 39 minut i 49 sekund?

    • Nie słuchałem. Ona mi w głowie leciała.. nie mogłem się jej pozbyć! Co więcej, znam tylko refren, więc przez ten czas refren zaśpiewałem sobie z 50 razy minimum… ;)

Skomentuj Maria Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here