Mój jakże elastyczny plan treningowy zmienia się czasem z dnia na dzień. W ostatni weekend miałem sprawdzić zdobytą podczas obozu w górach moc i zrobić wypasioną życiówkę w Falenicy, jednak kontuzja kostki jakiej się nabawiłem podczas jednego z treningów sprawiła, że plan musiałem zmienić, ostre bieganie w trudnym terenie byłoby po prostu zbędnym ryzykiem. Zasiedliśmy więc z trenerem przy butelce niepasteryzowanego i wydumaliśmy, że pora poprawić życiówkę na 5 km, a Parkrun w Skaruszaku (polecam – fajne kameralne bieganie bez opłaty wpisowej) idealnie się ku temu nadaje. Potem luźna dyszka w Falenicy i dzida na rodzinny weekend na Lubelszczyźnie, a długie wybieganie zrobi się w poniedziałek wieczorem. Proste? Proste.

Ale w czwartek wieczorem kilka razy kichnąłem i w piątek z noska kapało już solidnie, chciało mi się spać, a w gardle drapało. Wieczorem wytoczyłem więc najcięższe działa: ogrzewacz do stóp, czosnek i rozgrzewającą herbatę z imbirem, a przyprawiłem to wszystko proszkami z apteki. Poszedłem spać i… nie mogłem zasnąć. Od takiej porcji leków cały czas chciało mi się pić, a jak się pije, to i trzeba do WC biegać, więc drogę sypialnia-WC pokonałem tej nocy kilka razy.

Brutalna terapia przyniosła jednak efekt, bo przeziębienie poszło w diabły, ale skutkiem ubocznym były niewyspanie i lekki „haj” związany pewnie z chemią ze środków, które zjadłem. Już podczas rozgrzewki przed startem wiedziałem, że to nie jest dobry dzień na ściganie się, ale postanowiłem spróbować, bo nie po to w sobotę wstawałem przed 7 rano, żeby zrezygnować na starcie.

A na linii startu trochę niespodziewanie spotkałem kilka znajomych twarzy: był Przemek oraz Bartek i Tomek, którzy regularnie łoją mi tyłek na zawodach na orientację. Chciało mi się ich choć na płaskim obiec…

Po pierwszych 1000 m biegu wiedziałem już, że z mojego planu złamania 18:30 nic nie będzie, a Bartka i Tomka ledwie z przodu widziałem. Zamiast przyśpieszyć, odrobinę więc zwolniłem i starałem się trzymać tempo w okolicy 3:50. Ale i tak wyprzedzałem hurtowo, bo tradycyjnie ludzie na pierwszych kilkuset metrach postradali zmysły i wystrzelili jak z rakiety. Po 200-300 metrach byłem w połowie stawki. Po 1 czy 1,5 km biegłem już na 11 miejscu i tak było przez większość wyścigu.

Cały czas miałem w zasięgu wzroku Bartka i Tomka, ale odległość między nami zaczęła maleć dopiero na ostatnim kilometrze. Rozpoczynając finisz jakieś 500-700 metrów przed metą doszedłem Bartka, ale nie wyraził chęci do przyśpieszenia i poleciałem dalej. Na ostatniej prostej było już naprawdę ciężko, ale udało się wyprzedzić Tomka i jeszcze jednego zawodnika, na metę wpadłem więc ósmy z czasem 18:50.

Najważniejsze jest, by Garmina zatrzymać idealnie na linii mety!;) W tle trójka, którą wyprzedziłem w końcówce /
fot: Biegowy Omnibus – Erudyta wśród biegowych blogów.

Cieszyć się, czy nie? Zważywszy na to, jak czułem się rano oraz na to, co zjadłem w piątek przed snem, sobotni wynik jest świetny. Moc w nogach jest i mam pełną świadomość, że przy pełni zdrowia i bez mocnego wiatru jaki wiał w sobotę, co najmniej 20-30 sek. jest jeszcze do urwania.

Taki czas oznacza, że do rozstrzygnięcia kĄkursu potrzeba było losowania! Iroman stawiał 18:49, a Błażej /Suchą Szosą/ 18:51. Więcej szczęścia miał Iroman i to do niego powędruje bon na 100-złotowe zakupy w Zalando!:) A jeśli ktoś jeszcze ma ochotę na stówkę, to przypominam, że druga jest do wzięcia w kĄkursie poetyckim, wystarczy ułożyć krótką rymowankę związaną ze Smashing Pąpkins i wkleić ją pod kĄkursowym wpisem (kliku-kliku).

tja…. ;)

Prosto z Parkruna pojechałem po Avę, której nowa ksywka to Lokomotywa i trafiliśmy do Falenicy. Miałem pobiec z nią w okolicach 50 minut, co byłoby dla mnie w miarę spokojnym biegiem. Najważniejsze było uważać na kostkę. Ale okazało się, że nie możemy wystartować razem, bo Ava była w grupie średniej, a ja po rezygnacji z szybkiej, trafiłem do ostatniej. Wystartowałem więc dwie minuty później i musiałem koleżankę gonić.

Przycisnąłem na początku i pod koniec pierwszego kółka zobaczyłem charakterystyczną kurtkę. Mogłem więc zwolnić i skupić się na podłożu oraz motywowaniu koleżanki do walki. O ile prowadzenie kogoś na płaskim jest zadaniem w miarę łatwym, bo trzeba równo trzymać tempo, lekko zmieniając je ewentualnie na podbiegach i zbiegach, to w Falenicy są właściwie głównie podbiegi i zbiegi i to strome. Ava świetnie radziła sobie pod górkę, ale nad puszczaniem nóg na zbiegach musi jeszcze popracować, więc trochę zajęło mi wyczucie wspólnego tempa.

Kilka razy noga uślizgnęła mi się lekko na jakiejś nierówności czy korzeniu, ale ani razu nie poczułem bólu, kończyło się na strachu. Kostka szybko wraca do zdrowia i to jest najważniejsze. Moc w nogach też całkiem niezła drzemie, mam poczucie, że zima została całkiem nieźle przepracowana:)

Ren i Paweł trochę niewyraźni, ale mina Wero rekompensuje wszystko;)


3 KOMENTARZY

  1. Oj Krasus pęknie te 18:30 pęknie w tym roku, a może nawet 18. Graty! Moc to Ty masz, ambitne plany przed Tobą, więc jak już kocha będzie git i pełnia zdrowia wróci to bój się Rotterdamie, Karkonosze i inne piękne trasy na które zawitasz. A po maratonie faktycznie byłoby fajowo potrenować w Falenicy. A wbiegałeś może kiedyś na tę górkę przy Bartyckiej z Polska Walczącą na czubku ;-) ?

    • Nie, nigdy tam nie byłem. Po górkach biegam jeszcze w Magdalence, ale Falenica jest fajniejsza, bo jest wyznaczona pętla i wszystko jest powtarzalne – łatwo obserwować postęp:)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here