Minęło 25 km biegu, średnie tempo wynosi około 4:14, jest doskonale! Ale… czy to cokolwiek znaczy? Nic drogi Krasusie, absolutnie nic! To jest maraton. Fakt, że czujesz świeżość w nogach, płynnie oddychasz, a Twój żołądek sprawnie przyjął dwa żele, nie ma kompletnie żadnego znaczenia. Ten prawdziwy maraton, Maraton z wielkiej litery, dopiero się zacznie. Już za chwileczkę, już za momencik…

Okolice 13. kilometra. Pełen luzik i uśmiech:) / fot. MO-K

Pierwszy schodek. Powrót na prawy brzeg Nowej Mozy przez wybudowany kosztem 75 mln euro Erasmusbrug (czyli jak mniemam Most Erazma, pewnie tego z Rotterdamu). Jest to wiszący most długi na 802 metry, który już w sobotę zrobił na mnie ogromne wrażenie. Ale teraz jest pod wiatr i pod górkę. Nie ma czasu ani sił na podziwianie architektury. Nie biegnę w tłumie, ciężko schować za pojedynczym zawodnikiem, mam wrażenie, że wiatr wieje z trzech stron świata. Wszystkich poza moimi plecami. Jakiekolwiek grupki biegaczy się rozpadają, każdy łapie swoje tempo i walczy we własnym zakresie. Zawsze słucham opowieści kolegów, jak to przebiegli maraton w jakiejś grupie, a ja nie umiem. Nie umiem znaleźć osób, które biegłyby równo moim tempem, z którymi czułbym się komfortowo. Przed sobą zauważam koszulkę „Świat Biegacza”. Zagajam, ale nie uzyskuję odpowiedzi. W sumie nic dziwnego. Jest 26. kilometr maratonu, tętno właśnie wpakowało się w trzeci zakres, komu chciałoby się gadać…?

Po zbiegu z mostu, kolega się odzywa i wymieniamy półgębkiem kilka zdań. Znajomość kończy się jednak parę kaemów dalej, gdzie Świat Biegacza zostaje z tyłu. Z rozmowy wynikało, że oczekuje takiego przebiegu wydarzeń, bo w marcu przez trzy tygodnie był chory. Szkoda, bo fajnie byłoby z rodakiem dolecieć do końca. Nie wiem, może powinienem próbować go za uszy ciągnąć…? Ale było mi już coraz ciężej i nawet oglądanie się do tyłu było trudne.

Przy trasie, po raz trzeci już tego dnia, stoi NKŚ. Kiwam do niej i próbuję się uśmiechnąć, ale zdjęcia pokazują, że wyszedł z tego idiotyczny grymas, który nadawałby się tylko do publikacji na zdobywającym w piorunującym tempie popularność biegowym fanpejdżu Biegam bo mnie ludzkość wkurwia, a nie w rodzinnym albumie.

Nie do końca udana próba uśmiechu / fot. MO-K

Oho! Czyli to teraz. Zaczyna się maraton. Z jednej strony na to czekałem, na prawdziwą walkę. Z drugiej zaś wiem, że będzie bolało i będę cierpiał, bo nie zamierzam się poddawać słabości, tylko zrealizować swój cel. Zgodnie z planem, na 30. km wciągam trzecie Agisko (szczerze polecam – dla mnie to w tej chwili jedne z najlepszych żeli na rynku!). Oczy zalewa mi pot, ze zmęczenia widzę coraz gorzej i okazuje się, że mozolnie przygotowana opaska z międzyczasami ma za małe cyferki, każdy kolejny odczyt jest trudniejszy.

Ale biegnę i za wszelką cenę staram się trzymać tempo. Szósta piątka wchodzi w 21:15, a siódma w 21:17. To oznacza, że wciąż powiększam zapas zbudowany do połowy trasy, bo biegnąc na 2:59:59 musiałem robić pięciokilometrówki po 21:20. Półmaraton złapałem zgodnie z planem w 1:29:12, potem zapas urósł do minuty, a nawet ją przekroczył. Nadzieje na złamanie 2:58 straciłem, ale wiem, że 2:59 jest to zrobienia. Każdy kilometr jest trudniejszy od poprzedniego. Tempo trzymam, ale tętno systematycznie rośnie. Nie patrz na pulsometr tylko biegnij swoje. Zepnij mięśnie brzucha, zroluj miednicę, pracuj ramionami i trzymaj tempo. Trzymaj!

Jak po sznurku te piątki. Lekko zwolniłem w drugiej części, ale i tak droga połówka weszła poniżej 1:30. Czas 1/2 jest tutaj chyba podany brutto, jestem przekonany, że miałem tam ok. 1:29:10.

Ściana? Masz na koncie pięć maratonów, dwa ostatnie przebiegłeś bez chwili marszu, jaka ściana?!

Szukam motywacji.

„36 km”. Jeszcze szóstak do mety. 25-26  minut przebierania nogami. 
Twój debiutujący w biegu na 10 km Braciszek dotarł już do mety i zmieścił się w godzinie. No to Ty nie możesz dać dupy! Bieganie jest proste – stawiasz nogę lewą przed prawą, a potem prawą przed lewą. Nie ociągaj się, tylko biegnij!

 „37 km”. Ponad 21 minut biegu, tyle zajmuje dobra rozgrzewka…
Na 37 km miała być tablica z pep-talkami od znajomych. Tablica jest, przebiegam przez matę i… nic. Jak to kur… nic?! Nikt niczego nie wysłał? Nie wierzę. Prawdopodobnie mata mnie nie przeczytała. Może wrócić i zaliczyć matę jeszcze raz? No chyba Cię porąbało… Przypomnij sobie te wszystkie dobre słowa, jakie ludzie napisali w SMS-ach, na fejsuniu (klikać i lubić!) i blogu. Kurde, parę osób jednak dobrze Ci życzy. Przecież ich nie zawiedziesz, nie?

„38 km”. Nogi ważą tonę.
Kaśka, z którą w sobotę wymienialiśmy się wspierającymi SMS-ami, biegnie na 3:10 w Warszawie. Niesamowity wynik jak na kobietę, a ona najlepsze wciąż ma przed sobą. Idę o zakład, że prędzej czy później (raczej prędzej) Cię przegoni. A Ty się będziesz z tego cieszył, bo ma dziewczyna pasję i niesamowite zacięcie do ciężkiej pracy.

A MS na Orlen wydrukował sobie opaskę na 2:42. Żeby tylko mu zdrowie pozwoliło zrealizować plan. To tempo 3:50 min/km. Na dychę mógłbyś tak szybko pobiec, półmaraton w przyszłym roku pewnie też, ale maraton? Nigdy w życiu. A Ty tu po 4:16 biec nie możesz? Nakurwiaj, oni też nakurwiają!

„39 km”. Boli, boli, boli.
Zgodnie z tradycją na fejsbukowym forum Blog@czy trwa zapewne relacja „live” z maratonów. Obserwują i widzą, jak biegniesz przez ten Rotterdam. Liczą międzyczasy i wiedzą, jak blisko sukcesu jesteś. Że na 35 km miałeś ponad minutę zapasu do 3:00 i złamiesz tę pieprzoną trójkę! Czujesz ich wsparcie? Run Forest, run!

„40 km”. Tętno na progu mleczanowym. Będą zakwasy.
Zbliżająca się meta to coraz więcej kibiców, choć tych na trasie i tak było bardzo dużo, wręcz tłumy! Zdecydowanie więcej niż na polskich maratonach. I to jest argument, dla którego warto jeździć na zagraniczne biegi. Krzyczą, próbują wypowiadać Twoje imię, dopingują ile sił. Niosą Cię metr po metrze. Przecież czujesz skrzydła, których Ci dodali, a wspominasz o tym by zwolnić, bo i tak w trójce się zmieścisz? A jak to będzie wyglądało na Endomondo? Obciach jakich mało, nakurwiaj!

„41 km”. W trupa.
Nawet nie myśl o tym, by zwolnić. Choćby ze względu na Kopychę! Kopychę? Łodefak zapytacie? Triathloniści kojarzą zapewne Garnek Mocy. To niesamowite wsparcie na tri-zawodach. Nic, ale to nic nie dodaje tak sił jak Garnek Mocy w duecie z okazjonalną Kopychą! Garnek wspiera wszystkich bez względu na poziom zawodniczy czy poglądy polityczne. Garnek jest demokratyczny i sprawiedliwy. A wczoraj wieczorem garnkowa ekipa przygotowała dla Ciebie specjalną osobistą Kopychę! Dla Ciebie! Przypomnij sobie, co jest na niej napisane.

Taka Kopycha to zaszczyt jakich mało! Dodatkowo jej moc wspiera brat bliźniak Pimpusia, czyli Garnuś. / fot. Garnek Mocy

Kopycha, Kopycha, Kopycha. Nie mogę zawieść takiego wsparcia. Nie mogę. KOPYCHA!

„42 km”. NKŚ.
Małżonka czeka na przedostatniej prostej z flagą. Rotterdam po raz kolejny pokazał, że skrót NKŚ (dla nieobeznanych: Najlepsza Kibicka Świata) nie jest przypadkowy. O takim wsparciu może marzyć każdy sportowiec, czy to amator czy zawodowiec! Uśmiechnij się do Niej, pokaż Jej radość, ciesz się z tego, że Ją widzisz! O, jest tam po lewej – na trzy-cztery się uśmiechasz. Trzy-czte-i-ry! No kurna, człowieku. Jeśli to był uśmiech to ja pójdę do zakonu…

„42,2 km”. Niewiele widzę, niewiele słyszę, niewiele pamiętam.
Ostatnią prostą biegnę praktycznie na ślepo. Niewiele pamiętam poza tym, że widziałem zegar z czasem brutto i było na nim 2:58, a potem wskoczyło 2:59, a ja byłem już bardzo blisko mety. No i niesamowitych kibiców pamiętam. Robili ogromny hałas. Taki jakiego chyba jeszcze na żadnym finiszu nie słyszałem. Wspaniałe uczucie. Nie pamiętam, czy wyprzedzałem, czy to mnie wyprzedzano. Biegnę, ale nie ma znaczenia to z jakim czasem ukończę, bo wymarzony pół roku temu wynik i tak osiągnę ze sporym zapasem. Ważniejsza jest polska flaga w górze i niewiarygodna radość. Taka radość, taka satysfakcja, że nie do opisania. Potem okazało się, że flaga była na miejscu, bo byłem pierwszym Polakiem, który przekroczył linię mety ABN AMRO Rotterdam Marathon:)

Może najpiękniejszy to ten uśmiech nie wyszedł, ale przynajmniej widać, że się cieszę;) Pierwszy Polak na mecie Rotterdam Marathon! / fot. Marathon-Photos.com

Za metą chcę iść, by dać mięśniom ostygnąć, ale upadam. Siedzę, wyrównuję oddech, wstaję. Robię 20 kroków i… znów muszę usiąść. Kilkaset metrów do punktu zbornego z NKŚ zajmuje mi dobre 10 minut, a może i więcej. Padamy sobie w ramiona i leją się łzy. W moim małym sportowym światku stała się rzecz naprawdę duża i nie jestem w stanie powstrzymać łez szczęścia i wzruszenia. Udało się. Pół roku pracy, zamknięte buzie niedowiarków, że można zrobić taki progres i to biegając według własnego pomysłu, bez napiętego jak baranie jaja planu treningowego rozpisanego na sekundy i kilometry. A przede wszystkim nieopisana satysfakcja, że mogę. Że ja. Że nawet za 20 lat takie wspomnienie będzie powodem do satysfakcji.

2:59:01 oznacza, że w kĄkursie na typowanie mojego czasu w Rotterdamie mamy dwoje zwycięzców. Sylwia Barczak i Bartosz Lepka przewidzieli czas 2:59:00, cóż za niesamowite wyczucie, pomyliliście się tylko o sekundę. Gratuluję! Zgodnie z zasadami, Sylwia, która typowała jako pierwsza, może wybrać nagrodę i z jej deklaracji na FB wnioskuję, że jest zainteresowana bratem bliźniakiem Pimpusia. Bartkowi przypadnie więc książka „Biegać mądrze”. Oboje zwycięzców proszę o kontakt, ustalimy formę przekazania nagrody:)

2:59:01. W ciągu roku życiówkę poprawiłem o ponad 20 minut.
Czy ten czas przejdzie do historii jako mój najszybszy maraton? Czy tak jak zapowiadałem przed startem ABN AMRO Rotterdam Marathon był moim ostatnim szybkim maratonem ulicznym? A może jednak skuszę się na atakowanie czasu 2:50? O tym przeczytacie za kolejnych kilka dni, gdy zdradzę, jak to dalej z moim bieganiem będzie. Na ocenę samego maratonu też jeszcze przyjdzie czas. Dowiecie się także, kto zamiast dwudziestokilkuletnich biegaczek dotykał moich łydek po maratonie.

50 KOMENTARZY

  1. BRAWO! Gratulacje za tak wspaniale wykonane zadanie :) Szkoda, że nie było pep talku, ale jak widać nie był Ci aż tak bardzo potrzebny, bo pozamiatałeś konkretnie :)

  2. Wiedziałem, ze sie uda :] <br />Super relacja, Mega wyczyn, motywujesz do pracy, (Krasus dał radę, a ja nie dam ? :))) ). Musze sie tylko dowiedziec o co chodzi z tym rolowaniem miednicy (Bo tez o tym pisała), bez tego chyba nie uda mi się szybko biegać :)<br />Zazdroszczę uczucia na mecie i jeszcze raz serdecznie gratuluję.<br />Zaczynam od dzis znów robic pąpki, siła !

  3. To, czego dokonałeś, to jest mistrzostwo… Bez planu, bez pomocy trenera dojść do takiego wyniku? To chyba trzeba być Krasusem ;) Masz niesamowitą głowę do walki. Gratuluję i podziwiam :)

  4. Wzruszyłam siem! Piękny wyczyn wypracowany wyłącznie własnymi nogami, własną głową i własnym sercem. Możesz być z siebie bardzo dumny Krasusie!!!! <br />Uwagi: <br />a) a może przyatakuję 2:50? hahaha, a jednak. Nazywam się Marcin i jestem uzależniony :) <br />b) plan napięty jak baranie jaja – oj tak, mój taki był. Ale może za kolejnym maratonem jak poznam lepiej swoje ciało już nie będzie. <

    • Oj, ktoś tutaj nadinterpretowuje słowo &quot;może&quot;! Ja buduję napięcie. Może będzie jakaś niespodzianka w tych planach na przyszłość?;)<br /><br />Zrobiłaś dopiero drugi maraton, masz więc jeszcze czas na wyczucie swojego organizmu i startowanie na maksa, wrześniowy MW czeka! ;)

  5. Prawie się popłakałam ze wzruszenia, chociaż nie znam, dopiero poznaję bloga, Pana Biegacza. :) Niesamowite wrażenia. Chciałabym kiedyś przebiec maraton w Paryżu, ale nie na czas, chciałabym zwiedzić Paryż, biegnąć, a to najlepsza okazja, bo ruch na trasie biegu wstrzymany, ekskluzywna wycieczka. :) Niemniej jednak w bieganiu na założony czas też jest urok, jak wynika z tej historii. Serdecznie

  6. Świetny tekst! Brawo, nagroda za upór i walkę! Mnie się udało poprawić wynik w ciągu pół roku z 3:45 (MW 2013) wpierw na 3:20 (Dębno) a następnie na 3:17 (Orlen) także dzięki własnej, ciężkiej pracy, bez planu treningowo. I podobnie jak Ty, biegłem swój ostatni maraton zgodnie z założonym scenariuszem (plan był na 3:15) aż do 35 km ale niestety, i tu różnica między nami, ostatnie 7 km okazały się

    • Ależ postęp, GRATULUJĘ!! Maraton tydzień po tygodniu do duże ryzyko nie tylko braku regeneracji, ale i kontuzji. No ale na szczęście skończyło się dobrze.:)

  7. Jesteś Mistrzem przez duże M, Panem biegania i królem zapieprzania :)<br />Widziałem, że się Tobie uda i będzie wymarzony czas na mecie. Gratulację raz jeszcze :) <br /><br />To co teraz? Które górskie ultra rozniesiesz? ;)

    • &quot; O tym przeczytacie za kolejnych kilka dni, gdy zdradzę, jak to dalej z moim bieganiem będzie.&quot; – cierpliwości :D Ale jakieś kioski do roznoszenia na pewno się znajdą;)))

  8. Relacja niesamowita!!! wielkie gratulacje, na prawdę podziwiam strasznie i chyba nie mieści mi się taki czas w głowie! A teraz zapraszam na trening pływacki! Już się dostatecznie wybiegałeś :)

  9. Pełen Szacun :) debiutowałem w tym samym dniu na tym dystansie w Warszawie tylko czas od twojego miałem gorszy o &quot;małe&quot; 42min. :) Trójkołamacz to już podchodzi pod zawodowstwo :)<br />Gratulacje :)<br />Radziu Żnin

  10. Najpierw chciałem napisać, że zazdroszczę, ale to nie była by do końca prawda. Głównie z uwagi na znaczenie tegoż słowa. Lepiej będzie pasować, że podziwiam!<br />A Bloga@cze próbowali sprawdzać miedzyczasy, ale tu Maraton Rotterdam dał ciała i się nie dało.<br /><br />PS. Córka Starsza kazała napisać, że kucyki śpią…

  11. Miszcz! Najfajniejsze jest to, że biegasz tak jak czujesz i potrafisz się zmotywować bez tych wszystkich szybkości i ilości km, szacun! Przypomniała mi się Twoja relacja jak próbowałam naginać na Nosal a potem Halę Gąsienicową i było jakby deczko bardziej do zniesienia ;)

Skomentuj Waldemar Miś Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here