Trafiło mi się, że pojechałem tam z grupą niesamowitych ludzi i dzięki nim, cały ten weekend był niesamowity. Wspólne przygotowania, planowanie trasy, szykowanie bajków i genialny pomysł Wybieganego, by okleić samochody taśmą malarską w motywujące napisy. No i kultowa już, jak dla mnie, naklejka na szybę „KARKONOSZMAN OFFICIAL SUPPORT”, z którą dumnie jeżdżę teraz po Wawie. Do tego emocjonalna Bo na mecie, wspólne głupawe zdjęcia, gotowanie kilograma makaronu, nalewka aroniowa, radości, strachy i durne pomysły jak puszczenie naszego filmiku na wyświetlaczu w centrum Karpacza. To zrobiło różnicę, nie mogło być lepiej.

Pływanie – wspólne zaplatanie warkoczy
72 osoby w wodzie. Ale fajnie, nie będzie pralki! Nie będzie? Bach-bach kopem w twarz, płynę po kimś, ktoś płynie po mnie. Ręka, noga, mózg na ścianie! Oj Krasusie, chyba „ustawienie się” w samym środku było głupim pomysłem… Biednemu zawsze słońce w oczy, nie? Trudno jest nawigować, bo każda próba spojrzenia przed siebie oznacza słońce rażące w oczy. Nie kombinuję z oddechem – walę cały czas na prawą rękę, a co kilka oddechów patrzę do przodu. W międzyczasie nawiguję na zamek, drzewa i chmury. Pływanie u stóp Zamku Czocha jest niesamowite, samo wspomnienie tego widoku „z dołu” wywołuje ciary na plecach.

O, a koło mnie z lewej to jakaś kobiałka chyba, bo pod czepkiem widać zwinięte włosy. O, znajome oksy. Nie no, nie może być tak, byśmy z Bo płynęli razem. Tego jeszcze nie grali! O, z prawej taka sama! Płynę z dwiema Bo? Przebiegła z niej bestia, rozdwoiła się, by zwiększyć swoje szanse na wygranie Wielkiego Wyścigu! O, ta z lewej zniknęła. O, z prawej też nie ma. Co się dzieje, gdzie jest Bo?! O, jest z przodu. Za chwilę znów z lewej, przepływam po jej nogach i jest po prawej. Ale ładnie warkoczujemy… BOska, chyba oboje powinniśmy poćwiczyć nawigację w ołpenłoterze;)

I tak se płyniemy. Łódki, którą mamy opłynąć nie widać, w ogóle raczej niewiele widać, ale… (nie spodziewałem się, że kiedyś to napiszę) płynie mi się przyjemnie. Woda ma idealną temperaturę, nie ma już tłoku, jako-tako ogarniam technikę. Przed nawrotem puszczam koleżankę przodem, niech ma (po raz ostatni dziś!). Raz jestem z przodu, raz z lewej, raz z prawej – sam już nie wiem, które z nas gorzej nawiguje, ale gdyby ktoś obserwował to mizianie z góry, miałby niezły ubaw… Z wody wyłazimy niemal razem (tu już nie było puszczania przodem, czas mam o 2 sek. lepszy).

Pływanie: 1,9 km (zmierzone 2,5 km) / czas 52:03 / m-ce 46 z 72 (63,9%)
Mocno wydłużony dystans przepłynąłem w 52:03, najszybszy kilometr robiąc w 19:52, mam być z czego zadowolony, choć miejsce w drugiej połowie stawki mnie nie raduje. Chciałem się nie zamęczyć i udało się, z wody wyszedłem całkiem świeży. Warto by nauczyć się dobrze nawigować i pływać komuś w nogach.

Drogę do T1 pokonujemy oczywiście razem, a przy nas supporty, Wybiegany (Bo) i Jędrek (mój). Chłopaki pomagają się rozebrać, ubrać, podają picie i jedzenie. Ale nie śpieszę się. Wiem, że rower będzie mocno pod górę, więc chcę go zacząć w miarę na spokojnie. Ostatecznie schodzi mi prawie 5 minut (co było wynikiem w połowie stawki), ale bez problemów się nie obywa – nie mogłem się wpiąć w pedały, bo pod górkę to dość trudne zadanie, na dodatek skitrałem Garmina i musiałem go włączyć od nowa podczas wyjazdu z zamku Czocha, a było bardzo, bardzo stromo.

Rower – z górki na pazurki, a pod górkę…
Pomijając spadnięty łańcuch na pierwszym podjeździe (czemu nikt nie powiedział, by nie zmieniać przerzutek po kilka jednocześnie podczas podjazdu, huh?) jedzie mi się bardzo równo – coraz trudniej. Płaskiego nie było wiele, w zasadzie cały czas pod górę lub z góry (czy wspomniałem, że pływanie też było jakby pod górach, bo płynęliśmy z prądem i pod prąd?). Pod górę cierpię. Staram się nie jechać na najmniejszej przerzutce, to zawsze kilka km/h więcej, ale w wielu przypadkach inaczej się po prostu nie dało. By mięśnie miały lżej, co jakiś czas zmieniam pozycję. To w górnym chwycie, to na lemondce, w dolnym, na stojąco. Jedno jest pieprzonym constansem: jest cholernie ciężko. Od Orłowic przez 10 km jest cały czas pod górkę. Dziesięć-pieprzonych-kilometrów jazdy pod górę.

Za podjazdem zlokalizowano P1, czyli pierwszy parking, na którym supporty czekają na zawodników. Wymieniam bidon, biorę pół banana, przyjmuję na twarz krem przeciwsłoneczny, a wszystko to w kilka sekund! Czułem się jak bolid F1, który wjeżdża do pitstopu i wyćwiczeni jak automaty ziomale wszystko mu robią. Mój support spisał się na najbardziej złoty ze złotych medali! Jesteście zajebiści do kwadratu, a nawet sześcianu.

Trochę odpoczynku, bo jest prawie płasko (prawie, czyli tylko trochę pod górę) do Szklarskiej, a potem przerażający odcinek prawie 8 km zjazdu. Odpoczynek? Cały czas napięte wszystkie możliwe mięśnie, koncentracja na poziomie stratosfery i przykurczone dłonie gotowe zahamować w momencie zagrożenia. Jezusicku, jak ja się boję! Na którymś ze znajzdów Iroman dodaje otuchy słowami: „Wszyscy na tych zjazdach zginiemy!”;) Na prostej to nawet pedałuję, by szybciej przyśpieszać, ale na zakrętach zwalniam, bo cykam się jak diabli. Na zegarek oczywiście nie mam odwagi spojrzeć, ale potem Garmin powiedział, że moja maksymalna prędkość to 63,8 km/h. Ojaciepitole.

=== === ===

kĄkurs: Zarymuj karczycho!
A pamiętacie, że wciąż trwa karko-kĄkurs? I to nie byle jaki, bo karkonoski kĄkurs na karki, a właściwie to na rymowanki z karkami! Dwie najfaniejsze rymowanki (Ava, liczymy na Ciebie!) o karczychach nagrodzimy:) I to nie byle czym, bo fantastycznymi buffami (co lepiej ogrzeje zmarznięty kark jeśli nie buff?) od ulubionego sklepu dla biegaczy Natural Born Runners! Na rymowanki czekamy do połowy tygodnia (25 czerwca, środa, 23:59).

Ogłoszenie wyników kĄkursu typerskiego!
Tym razem tych typów nie było zbyt wiele, bo trochęśmy się zagapili i kĄkurs ogłosili w długi weekend, gdy większość z Was już wypoczywała. To dla nas też nauczka. Najbliżej ostatecznego rozstrzygnięcia był Piotr Pazdej, który otrzymuje książkę „Bez ograniczeń” Chrissie Wellington. Dwie pozostałe nagodzone osoby to Dorota Kałkowska („Ironman. 24 tygodnie przygotowań do triatlonu długodystansowego”) oraz KA („Triatlon od A do Z”). GRATULUJEMY i prosimy o kontakt mailowy lub fejsbukowy!

=== === ===

Na zjazdach wyprzedziły mnie ze dwie osoby, ale z nawiązką odbijam sobie to na podjazdach, a tych nie brakuje. Fakt, że wyprzedzam pod górkę jest dla mnie miłą niespodzianką, bo skąd ja mam niby mieć na to siłę? Widocznie inni mają siły jeszcze mniej. I jakie dantejskie sceny… jeden zatrzymuje się, kładzie na kierownicy i wygląda jakby właśnie wypluwał duszę, inny ponoć zostawił rower na środku drogi i wskoczył do strumienia… Kawałek płaskiego i znów pod górę – pętelka przez Przesiekę. Doganiam jedną z dziewczyn. Jedzie „na krótko” i z zimna aż się telepie, niestety – nie mam jej czym poratować. Robi się trochę towarzysko, pojawia się jeszcze jeden zawodnik. Miła gadka-szmatka podczas piłowania pod górkę, ale panie Krasusie, pan nie przyjechał tu na podryw, tylko się upodlić! Trzeba zapier… do przodu, koniec pogaduszek! („Mam nadzieję, że się nieźle upodliłeś – sms od MS po zakończeniu mówi wszystko;)). Chyba odjechałem im bez słowa, za co towarzyszy przepraszam, zmęczenie nie tłumaczy braku kultury!

Najwolniej jadę 12-13 km/h – najniższa przerzutka i staram się trzymać kadencję ponad 90 rpm. Sił dodają kibice z samochodów (w tym GARNEK MOCY!!!), wyprzedzające nas supporty oraz piesi przechodzący wzdłuż drogi. Raz trafiłem na 6-7 osobową grupę osób, która stanęła w szeregu i robiła taki hałas, że aż musiałem przyśpieszyć! Krzyczeli, piszczeli, bili brawo, o raju, ludzie, gdziekolwiek jesteście, DZIĘKUJĘ WAM!

Przy zjeździe z Przesieki do Podgórzyna na jednej z serpentyn (pewnie miałem „tylko” z 40-45 km/h) autobus jadący z przeciwnej strony ścina łuk. Zaciskam hamulce, Zuzką zarzuca lewo-prawo, więc odpuszczam hamulce z myślą „a ch… tam”, najwyżej i mijamy się na 1,5-2 metry. Niby bezpieczna odległość, ale gdybym tylko miał czym, bez wątpienia w tym momencie zmoczyłbym spodnie ze strachu. Kawałek później podczas kolejnego hamowania (hamowałem oboma hamulcami delikatnie i po równo, by nie stracić kontroli nad rowerem, dobrze?) przedni zaczyna piszczeć i czuję swąd. Omatkoboskokolarsko, a co się robi w takiej sytuacji? Co to znaczy? Że mam po hamulcach? Odpuszczam hamowanie na chwilę, potem jest OK, ale przy kolejnym konkretnym zjeździe to samo.

Od 72 do 77 km jest płasko. Dziwne mam wtedy odczucia. Wiem już, że jest dobrze. Że na pewno zmieszczę sie w limicie, że sobie poradzę, że przeżyłem na tych strasznych zjazdach, że dotrę do mety (nawet nie dopuszczam opcji zawalenia biegu) i… chce mi się płakać. Jadę sobie przez jakieś miejscowości i nie jestem w stanie powstrzymać łez. Emocje puszczają, bo to co najtrudniejsze dla mojej głowy mam już za sobą. Zostało najtrudniejsze dla nóg. Zaczyna się ostatni podjazd do Karpacza. Momentalnie redukuję przerzutkę i zaczynam wspinaczkę. Na dystansie ponad 7,5 km mam do podjechania ponad 400 metrów. Niby nachylenie relatywnie niewielkie, porównywalne z Agrykolą, ale calutki czas pod górę, noga za nogą, pedałłnięcie za pedałłnięciem (tak, wiem, że nie ma takiego słowa) przez 7,5 km… Bez płaskich odcinków, bez jednej chwili odpoczynku, zatrzymania czy relaksu z górki. Nie można puścić luzu, bo wtedy rower się zatrzyma od razu. No to cisnę. Równe tempo, na wykresie niemal idealna kreska. Jadę, ledwie już żyw, krzyczę gdzieś w las AAAAAARGH dla dodania sobie animuszu, a po chwili….

Ding-ding-ding-ding…. Co to? Ze zmęczenia mam chyba jakieś dźwiękowe haluny. Głos cichnie. Cisnę dalej. Ding-ding-ding-ding… Jezusicku, znów! Tym razem dźwięk nie ustaje, nasila się. Ding-ding-ding-ding! To nie haluny, to nie zjawa, to nie ściema, to jedyny, najprawdziwszy, najlepszy i najwspanialszy GARNEK MOCY!!! Magdalena i Przemysław stoją dzielnie w najtrudniejszym chyba punkcie trasy rowerowej. Oczywiście dociskam mocniej pedały, oczywiście przez pot zalewający mi twarz się uśmiecham i dziękuję im za doping. Mówią, że koniec już blisko, ale dla mnie nawet 100 metrów wydaje się być dalekim dystansem. W końcu T2 pojawia się jakby znikąd, NKŚ do mnie macha, robi się płasko.

Rower: 85 km / czas 3:31:48 / m-ce 32 z 72 (44,4%)
03:31:48 to wynik jakiego mniej-więcej się spodziewałem. Moje techniczne i mięśniowe możliwości jazdy po górach nie pozwoliły na więcej. Jak mawiają, wyżej dupy nie podskoczysz. Endo twierdzi, że ostatni podjazd zajął mi około 31 minut, jeśli czytają to inni zawodnicy, ciekaw jestem Waszych czasów, pochwalcie się. W T2 Jędrek łapie ode mnie rower (zajefajna rzecz taki support:)), truchtam do swojego miejsca i przebieram się. Długą koszulkę z wełny merynosów (mega rzecz, obowiązkowy kawałek garderoby dla każdego wytrzymałościowca!) zamieniam na pĄ-koszulkę, kask rowerowy na czapeczkę biegową, no i buty przyda się zmienić. Chwilę rozmawiam z Jędrkiem (głównie coś w stylu „Kur… ale było ciężko” i „Ja pier… te podjazdy chciały mnie zabić”) i rozpoczynam bieg.

Bieg – byle do przodu i do góry
Taktyka jest prosta: zacząć spokojnie, wysikać się na pierwszym kilometrze, a potem nabrać prędkości i wyprzedzać. Na pierwszym podbiegu staram się trzymać poniżej 6 min/km i łapię dwie osoby. Sprawdzam, czy mają numer startowy i zaliczam do punktacji jedną – druga nie ma numeru, więc pewnie jest wsparciem. Po 2,5 km zaczyna się zbieg i puszczam nogi. Co spojrzę na chwilowe tempo, to Garmin pokazuje 3:25 albo 3:36 albo inną niebywałą wręcz prędkość. Ale skoro grawitacja mi pomaga, to korzystam z niej jak mogę. Przede mną kolejnych kilka osób, które łykam.

Wpadam na asfalt i tak lekko już nie jest, bo zaczyna się podbieg. Skończy się za 9 km. Dziewięć kilometrów do przodu i ponad siedemset metrów w górę… Dopóki jest tylko stromo, staram się truchtać, ale jak zaczyna się bardzo stromo (właściwa droga na Przełęcz Karkonoską), mam ochotę zapłakać. Tam jest ze 20 proc. nachylenia! Idę. Dynamicznie, ale idę. Przede mną i za mną wszyscy idą. Ale w ten sposób kuźwa nikogo nie wyprzedzę! Dobra, 30 kroków biegu. Odpoczynek w marszu i 40 kroków biegu. Wyprzedzam kogoś. Odpoczynek i 50 kroków biegu, znów wyprzedzam. To wyprzedzanie nakręca, ale więcej niż 50 kroków biegu nie jestem w stanie zrobić. Kolejna 50-tka, kolejna osoba wyprzedzona i jeszcze następna. Łącznie na liczniku już ze sześć, a może siedem. Przed samą przełęczą doganiam jednego z zawodników i chwilę rozmawiamy, razem docieramy do punktu z wodą, ale nie za bardzo mam siłę utrzymać jego tempo i odpuszczam. Napieram dalej w górę sam, oglądając jego plecy.

Skończył się asfalt i teraz rządzą kamulce, a na nich moja kostka przy każdym kroku zagrożona jest kolejnym wykręceniem. Patrzę głównie pod nogi, ale udaje mi się wyprzedzić kolejną osobę. I nagle, niczym feniks z popiołów, z mgły i zza potu pokrywającego moje gałki oczne, wyłania się Jędruś! To już! To ten moment, gdy wsparcie będzie mi pomagać i razem dotrzemy do mety, ufff, jak dobrze! Jędrek pilnuje, bym regularnie pił, jadł i podpowiada, którą stroną ścieżki najbezpieczniej biec. Dostaję nowych sił, ale tylko na chwilę, zmęczenie mocno daje się we znaki i co jakiś czas wydobywa się ze mnie „Nie mogę, poczekaj…”. Jędrek cierpliwie czeka, ale jednocześnie motywuje do dalszej walki, mówi co dalej będzie na trasie, że wkrótce zobaczymy Śnieżkę i w ogóle tuż-tuż jest kolejny zawodnik do wyprzedzenia. Wybór na support osoby, która zna Karkonosze był doskonałym pomysłem:) Jak tylko nawierzchnia pozwala, narzucam mocniejsze tempo, miejscami lecimy po 4:15. Słyszę, że jak pociśniemy to złamię siedem godzin, a to jeszcze tak daleko! Znak szlaku mówi, że do Domu Śląskiego jest 20 minut. „Za 7 minut będziemy” – słyszę. I jesteśmy po siedmiu minutach! Tam znów GARNEK MOCY i jeszcze Iza, która specjalnie dla nas wtarabaniła się tu na górę, by dopingować. Kapelusze z głów przed Wami, ludziska!

I Błażejowi też dziękuję!

Jeszcze tylko ostatni kawałek. Jeszcze tylko podejście na Śnieżkę… Podejście, bo po prawie siedmiu godzinach wysiłku nie ma mowy o podbiegu. Idę, ale staram się mocno stawiać kroki, do czego motywuje mnie jeden z rywali kilka metrów wyżej. Wyprzedzony. Jędrek mówi, że zbliżamy się do kolejnego, to ten, który odsadził mnie na Przełęczy Karkonoskiej! Niewiele widzę, bo deszcz pada poziomo, wieje okrutny wiatr i chyba jesteśmy w chmurze, ale wygląda na to, że kolega niemal słania się na nogach, support nie jest w stanie zdopingować go do zwiększenia tempa, a ja, zataczając się, dorzucam do pieca i biegnę! Mam poczucie, że jestem na granicy zasłabnięcia, ale stawiam wszystko na jedną kartę, wyprzedzam Tomka (pozdrawiam!) na kilkadziesiąt metrów przed metą. Ostatnie metry cały czas oglądam się do tyłu, czy czasem nie wyprowadza kontrataku, ale nie, nic mi już nie grozi.

Bieg: 21,1 km / czas 2:28:32 / m-ce 12 z 72 (16,7%)
Muszę dopracować bieganie w trudnym nierównym terenie. Na kamulcach zwalniałem, bo bałem się o skręconą tydzień wcześniej kostkę. Czas wyszedł dobry, ale mały niedosyt gdzieś pozostaje, bo liczyłem na miejsce w pierwszej dziesiątce na tym etapie. Na mecie muszę się na chwilę położyć, by odetchnąć. Uściski dla najlepszego supportu na świecie (bez Was dwojga nie dałbym rady tak ukończyć Triathlonu Karkonoskiego, nie ma bata, nie dałbym, DZIĘKUJĘ!), gratulacje od dyrektora imprezy, medal na szyi i woda w dłoni. Udało się. Ukończyłem pierwszą edycję Triathlonu Karkonoskiego, najbardziej ekstremalnych zawodów triathlonowych w tym kraju. Łzy wzruszenia, radość, nieopisana satysfakcja – wszystko mi się miesza.

Przyjechałem tu po przygodę i dostałem jej taką dawkę, że głowa mała. Porcja emocji i przeżyć była tak ogromna, że nie przespałem potem kilku nocy. Czas 6:59:38 dał mi 24 miejsce w stawce 72 zawodników, którzy wyruszyli na trasę, czyli dokładnie w jednej trzeciej. Jak na całkowity brak treningów rowerowych na wzniesieniach oraz wydłużoną trasę pływacką (moja najsłabsza dyscyplina), mogę być chyba z tego zadowolony. Tu czy tam minuta była do urwania, ale nie miałem na to napiny, miało być pięknie, przygodowo i radośnie. I było. Był flow na rowerze, był strach na zjazdach, ale i śpiewany pod nosem Vavamuffin gdy wszystko szło dobrze. I było też cholernie ciężko, był krzyk dodający animuszu, ból ud od pedałowania pod górę Było dokładnie tak, jak miało być. No i wciąż trwa karkowy kĄkurs, do dzieła!.

Dla takiego amatora jak ja, niesamowitą frajdą była otoczka tej imprezy. Od miejsca startu (Zamek Czocha naprawdę robi wrażenie! Oglądany z boku, z dołu i od środka!), poprzez strefę zmian na dziedzińcu i megastromne podejście do niej, aż na wszystkim co związane z supportem skończywszy. No i te podjazdy, te podbiegi, ta Śnieżka… Trafiło mi się, że pojechałem tam z grupą niesamowitych ludzi i dzięki nim, cały ten weekend był niesamowity. Wspólne przygotowania, planowanie trasy, szykowanie bajków i genialny pomysł Wybieganego, by okleić samochody taśmą malarską w motywujące napisy. No i kultowa już, jak dla mnie, naklejka na szybę „KARKONOSZMAN OFFICIAL SUPPORT”, z którą dumnie jeżdżę teraz po Wawie. Do tego emocjonalna Bo na mecie, wspólne głupawe zdjęcia, gotowanie kilograma makaronu, nalewka aroniowa, radości, strachy i durne pomysły jak puszczenie naszego filmiku na wyświetlaczu w centrum Karpacza. To zrobiło różnicę, nie mogło być lepiej, to była przygoda mojego dotychczasowego życia.

Jasne, było trochę niedociągnięć organizacyjnych. Przede wszystkim od strony informacyjnej – mapki na stronie były nieaktualne, brakowało informacji o sposobie działania wsparcia, a i oznaczenia na trasach dałoby się poprawić. Wynajęcie dmuchanej mety też chyba nie jest problemem, co?;) Ale te drobiazgi nie zmieniają tego, że gdybym mógł wystartować tylko w jednej imprezie triathlonowej w roku, byłby to KarkonoszMan. Amen.

Inne relacje naszego drimtimu z KarkonoszMana (warto czytnąć):
Bo;
Jędrek;
Wybiegany.

=== === ===

MKON, człowiek-kosmita, zwycięzca KarkonoszMana i idol wielu triathlonistów-amatorów, rzucił wyzwanie. Za każdą minutę marszu na KarkonoszManie wpłacamy 10 gr na konto Fundacji SYNAPSIS, która pomaga dzieciom i dorosłym z autyzmem oraz ich rodzinom. Pomożemy i my, prawda?

Garmin mówi, że w tempie wolniejszym niż 9 min/km spędziłem na trasie 41:10. Dołączycie i przelejecie 4 zł? Niewiele, prawda?:) A Was trochę jest, ziarnko do ziarnka i zbierze się miarka… Wystarczy wejść na stronę, wpisać ręcznie kwotę tam gdzie jest „WPISZ DOWOLNĄ KWOTĘ” i po paru kliknięciach jest:) Ja sam zadeklarowałem, że wpłacę 10 gr za każdą minutę w ogóle spędzoną na trasie biegowej. Zeszło mi 2:28:32, czyli 148,5 minuty (14,85 zł). Ale że to triathlon, to potrajam kwotę i wpłacam na konto fundacji 44,55 złociszy:) Kto mnie przebije, temu stawiam piwo!

67 KOMENTARZY

  1. Ja pier…lę, brak mi słów po prostu- rozwaliłeś mnie tą relacją i tym co z Bo zrobiliście. Żadne mega, szacun, brawo i inne takie nie są tu wystarczające… :)

  2. Ava, podsunęłaś mi pomysł. Zrobimy tak. Każdy kto chce napisać "gratulacje", "szacun" , "wow" albo inne miłe (lubię!!) słowo, wpłaca na konto Fundacji Synapsis co najmniej cztery złote. Deal?:)

  3. ;) co to musi być za impreza, że czytanie o niej powoduje potok łez?? Krasus no… Nie wiem co napisać. Gratulacje to takie "powszednie" są. Podziwiam i zazdroszczę. Mi się marzy TatraMan tak moze za 2 lata.

  4. Wiedziałem, że będziemy ryczeć jak bobry na samo wspomnienie tej imprezy, i że nie da się tego w pełni opisać. Dzięki, że próbowałeś :-) Sam jestem ciekaw ile razy będą ją jeszcze u Ciebie czytał.

  5. Ha, przebijam! Jako, że byłem strasznie słabo przygotowany, w ostatnich tygodniach męczyły mnie kontuzje barku i przede wszystkim łydki, która to wyeliminowała bieganie w ogóle z mojego treningu to powiedziałem sobie, że jak stanę na tej Śnieżce to wpłacę całą stówę na konto fundacji. Udało się w niecałe 8 godzin. Słowo się rzekło, przelew jeszcze nie poszedł ale zaraz pójdzie. <br /><br />Wernix

  6. Chlip, chlip. Ile ja razy będę się jeszcze wzruszać na samo wspomnienie? Gratulacje dla Ciebie Krasy i wielkie dzięki za cały wyjazd i atmosferę. Zpąpczyliśmy system! :)

  7. Siedzę, czytam już raz kolejny i… płaczę. Jeszcze nigdy nie byłam tak dumna z ludzi, których przecież nie poznałam osobiście (jeszcze ;)). Pomysł z fundacją super, dorzucę coś od siebie.<br />Tak, jesteście WIELCY. Gratulacje!

  8. Niech to! Znowu w pracy jestem tylko ciałem, duchem błąkam się wciąż w Karkonoszach! Czytam relację, oglądam zdjęcia, przypominam sobie to wszystko i ciągle muszę się przywoływać do porządku &quot;Jesteś w pracy! Skup się!&quot; Jak tu się skupić, po takim weekendzie? Czytam o T1 i myślę – &quot;…a jakby Krasusowi drugi ręcznik zanieść na brzeg, to wytarłby się na schodach i urwalibyśmy kilka

  9. Jaa ! Warto było tyle czekać na tą relację ! Czytałam i pływałam,pedałowałam i biegłam:)To bylo moje pierwsze kibicowanie i pierwsze czytanie o triatlonie.Nie pamietam kiedy (bo gdzie to wiem) Cie spotkalam,ale zaraziles mnie bieganiem i pokonywaniem trudnosci.Tez myślę,ze pomysł z książką jest niegłupi.WOW ! (wiem,4zl) ZROBILIŚCIE TO !

  10. Gratulacje! Gratulacje! Gratulacje! Gratulacje! Gratulacje! Gratulacje! Gratulacje! Gratulacje! Gratulacje! Gratulacje! Gratulacje! Gratulacje! no i Grats coby na piwo zarobic.<br /><br />Odbieram w kraju sera :)

  11. Jeszcze jedno – zadeklarowałem jako support, że wpłacę na konto Fundacji SYNAPSIS tyle, ile wychodzisz na etapie biegowym, ale skoro podnosisz stawkę, to ja wpłacam 45 zł (żeby się na piwo załapać) ;-)

  12. Podczas lektury świat stanął, PKB ani drgnęło ….. to było nie z tego świata …. czemu tak WAM zazdraszczam?? Tych emocji ;-) Relacja suuuper na chwilę …. dłuższą chwilę &quot;Mordor&quot; znikł ;-)

  13. Brawo!!! wielki szacun! Przeczytawszy relację zrobiłem sobie notatkę w kajecie startowym na następny rok. Wygląda na niesamowitą imprezę i mega sprawdzian dla psychiki! Krasus, napisałbyś kilka słów nt. żywienia? Żele? Banany? same węgle? czy miałeś jakieś białko? na takich dystansach to dla mnie niezbadany teren! pozdro / Rafał Krzywoszyński

    • Na bajku miałem baton i trzy żele (Agisko). Zjadłem dwa żele i baton oraz dwa duże kęsy banana na punktach spotkania z supportem. Do tego wypiłem z 1,2 litra głównie izo. Na biegu poszło pół chałwy i dwa żele, do tego z 0,7 litra izo i szklanka wody. Żadnego białka, same izo. Dobiegając do mety marzyłem o coca-coli, coraz bardziej przekonuję się, że jest to idealny napój na najtrudniejsze momenty

  14. Niesamowita sprawa, wielkie gratulacje! Żałuję, że nie mogłem tam być. Może za rok jako kibic, za dwa jakk support, a za trzy start? :-) Trzeba wyznaczyć sobie ambitny cel, a Wasz przykład pokazuje, że przy solidnej pracy da się go osiągnąć. Dzięki za motywację jaką dają takie relacje.

  15. Krasus, od dłuższego czasu kiełkuje we mnie myśl o próbie sił w triathlonie. Jednak do tej pory żadne zawody nie wzbudziły we mnie prawdziwej żądzy uczestnictwa – aż do Twojej relacji i opowieści z Karkonoszy. Wspaniale się czytało, a przy okazji planowało przyszłoroczny autostart ;-)))

    • Jeśli rzeczywiście tak zrobisz, to polecałbym najpierw start w jakiejś płaskiej ćwiartce, by sprawdzić jak to jest – strefa zmian, itd, itp..:) A Karko są zdecydowanie warte wszystkiego. To niesamowita impreza i mam nadzieję, że zobaczymy się tam za rok!

  16. o matko, co za relacja, będąc w pracy totalnie wyłączyłam się z tego świata, łzy wzruszenia w oczach, byłam z Wami w tych Karkonoszach przez chwilę! Jesteście wspaniali, brawo, gratulacje, wow, wow, wow!!!! OWACJE NA STOJĄCO!!!!!!<br /><br />

  17. Tak późno przeczytane, że już nie wiem co dopisać. Byłam pewna, że to będzie wyczyn w Waszym wykonaniu, ale że aż taaaaaaaki….tego się nie spodziewałam! Padam na kolana i kłaniam się po miliony razy.<br /><br />P.S. Miałam nie czytać wyników konkursu, bo niby dlaczego mam wygrać…a tu taka niespodzianka :) Dziękuję :)

  18. Jak tak dalej pójdzie całkiem się zapuszczę z książkowym czytelnictwem … będę tylko trenować i czytać Pąpblogerów i znów trenować i znów Wasze relacje czytać :) … i pulsometr trzeba zakładać do czytania :) Dziękuję za tę relację i gratuluję (tak, wiem, wpłacam).

  19. Dzięki za tę relację! właściwie to trzecią już jaką czytam z Waszej ekipy, zajebiście inspirujące to jest i napędzające na własne TAKIE przeżycia, bo przecież kto nie był ten nie wie, nawet po takiej emocjonującej lekturze. Karkonosz może jeszcze nie, ale w przyszłym roku może coś takiego: http://terratlon.pl/ :) też wygląda super.<br />Dla Was oczywiście wielkie GRATSY, SZACUN i WOW :) (słyszę

    • Jest jeszcze czwarta! Będzie jutro na FB, więc stay pĄped!<br /><br />A takie offroadowe triathlony są super, ale musiałbym kupić kolejny rower. Nie wiem, czy małżonka by to zniosła.. ;) <br /><br />Dalsze plany? Być szybszym, lepszym, mocniejszym!:) Za rok chcę zostać Rzeźnikiem, ale to na razie tylko &quot;chcę&quot; bez konkretnego planu.

  20. Maniek wielkie gratulacje! Niesamowity wyczyn i super się czytało. Aż żal bierze, że nie widziało się tego na żywo :) Roznieśliście z BO Karkonosze :) A o wpłacie nie musisz przypominać :P Pójdzie :)

  21. Tri to coś poza moim zasięgiem. Chyba bym nie chciała, głównie z uwagi na pływanie, ale niesamowite jest czytać takie relacje, aż zaczyna się pałać uwielbieniem i jednocześnie respektem dla tej dyscypliny. Wspaniałe miejsce, wspaniała drużyna, Wielki Ty i Wielka Bo – jesteście po prostu nie do zdarcia! <br />Nawet nie myślałam, żeby typować czasy, bo po prawdziwe na nie nie patrzyłam (Choć

  22. Patrzę się w ten ekran i pojęcia nie mam co napisać… Stary, normalnie szacun, czapki z głów, owacja na stojąco i siekierka na cześć Twoją i Ekipy. Jesteście niesamowici!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here