Znaczek „10 km”, rzucam okiem na Garmina, mówi „40:18”. No fiufiu panie Krasus, jak tak dalej będziesz cisnął, to nie tylko złamiesz 1:26, ale i 1:24 lub lepiej, bo przecież trasa nie ma 21,1 km tylko 20,5 km!;) Nastrój się natychmiast poprawia, ale nie na długo. Jednocześnie teren staje się trudniejszy, a mnie atakuje kryzys. Taki wiecie, od A do Z. Wprawdzie tętno było w trzecim zakresie już od pierwszego kilometra biegu, ale przez te 10 km ładnie trzymało się w okolicach 175-177 bpm, się biegło. Niestety stan taki nie może trwać wiecznie, siły się po prostu kończą.

Płuca już ledwie zipią, noga nie chce podawać jak wiosną, a każde spojrzenie na Garmina mnie niepokoi, bo tętno za wysokie, a tempo za niskie. No to biegnę na wyczucie, nie będzie mi zegarek dyktował co mam robić. Ani przede mną, ani za mną nikogo nie widać, tylko las wszędzie, no i czasem ci PTTK-owcy czy tam harcerze, którzy naprawdę fajnie dopingują. Takie zawody to zupełnie inna bajka niż duży Półmaraton Warszawski, gdzie cały czas jest kogo gonić i przed kim uciekać. Tutaj nikt nie podyktuje tempa za Ciebie, nikt nie przyśpieszy gdy trzeba, o wszystkim trzeba myśleć samemu. Brak treningów w odpowiednim terenie (Las Kabacki, hahaha, Las Kabacki! – jak ja mogłem naiwnie wierzyć, że biegając tam krosy robię trening pod Kampinos?!) przynosi skutek – na tym piachu moje nogi cierpią przy każdym kroku, miejscami tempo spada nawet poniżej 5:00. Najwolniejszy kilometr przebiegłem w 4:35 – owszem, były górki, był piasek, ale aż tak źle być nie powinno:/

Ale co zrobić? Trzeba cisnąć… I kurde próbuję, ale nie idzie. No nie idzie i tyle. Forma nie jest taka jak wiosną, nie ma co ukrywać. Nie ma w sumie za bardzo ku temu podstaw, bo kilka mocnych treningów które zrobiłem po Borównie to jednak nie to samo, co ciężko przepracowana zima. Mogę zganiać na nawierzchnię, mogę czepiać się podbiegów, ale tak naprawdę trudno to jest tylko miejscami. Po prostu jestem słabszy niż sądziłem. Wg Garmina kilometry 11-13 to odpowiednio 4:23, 4:36 i 4:19. I choć trzeba pamiętać, że GPS w takim lesie nie jest najlepszym sposobem na pokazywanie tempa, to na wykresach widać wyraźnie, że właśnie wtedy skończyły mi się siły.

Na 200 m do przodu i do tyłu nikogo nie widzę, ale nuda. Kurde, w sumie to nie mam po co cisnąć, bo i tak na pudło nie wskoczę. Biegnę szósty, lepiej nie będzie, więc może by tak zwolnić? Nie ma się co zajeżdżać, nawet siódme czy ósme miejsce oznacza to samo: na pudle nie stanę. Na szczęście ni stąd ni zowąd w mojej głowie pojawiają się słowa Filipa Przymusińskiego zadedykowane Maćkowi Dowborowi po tym jak ten ostatni odpuścił w trakcie zawodów triathlonowych w Gdyni. „Schodząc z trasy uchyliłeś furtkę z napisem „nie dam rady”, którą trzeba czym prędzej zamknąć, inaczej zaczną przez nią przełazić coraz większe istoty, aż w końcu wywalą furtkę z zawiasów.”

 

No chłopie, chcesz sobie otwierać takie drzwi? Chcesz nauczyć się odpuszczać, schodzić z trasy, zwalniać? W tym momencie?! W chwili gdy najlepszy sezon w życiu dobiega końca, go dostałeś się pod mentorskie skrzydła MKona? W chwili gdy zacząłeś odkładać na rower czasowy chcesz zwolnić na zawodach?! TYYYYY?! Dziś wszystko to brzmi absurdalnie, ale pięć minut przed tymi myślami mi się naprawdę cholernie chciało odpuścić. Woli walki było we mnie okrągłe piękne zero. Jakie szczęście, że są te intenety. Że w zalewie shitu czasem człowiek przeczyta coś mądrego i zostanie mu to w głowie. Dość tych dywagacji, OGIEŃ Z PĄDUPY!!!

Biegnę i na 3 km przed metą widzę przed sobą w oddali koszulkę piątego zawodnika! Przyśpieszam, choć kilka minut wcześniej planowałem zwolnić. Mierzę stratę i na oko wygląda to na 1-1:10. Musiałbym biec od niego o 25 sek szybciej na kilometrze, a i to nie gwarantowałoby sukcesu. Teoretycznie ta misja nie ma szans powodzenia, ale kto przejmowałby się takimi pierdołami? W takich momentach należy docierać do granic swoich możliwości i je przesuwać, a nie otwierać drzwi stworom, które w przyszłości zaprowadzą Cię na manowce. Odległość do weganina (coś Vege miał na koszulce) powoli się zmniejsza, ale czas i dystans upływają szybciej. Na ostatniej prostej (około 700 m) wiem już, że na pewno go nie dogonię, ale jeszcze dociskam pedał do dechy. Nie wypada przecież wtruchtać na metę, trzeba wbiec na nią z impetem i nie zapomnieć o pĄpkach za linią!

1:24:22 i 28 sek. straty do piątego miejsca to czas lepszy niż oczekiwałem (1:25-1:26), ale trasa była chyba jeszcze krótsza niż rok temu. Wg organizatorów miała 20,5 km, jednak zegarki pomierzyły nam 20,2-20,3 km. Gdyby dystans był odpowiedni, czas byłby o 2-3 min. słabszy. Szóste miejsce to też odrobinę poniżej oczekiwań, bo marzyłem o trzecim-czwartym. No ale na chwilę obecną moja forma wygląda tak a nie inaczej. Średnie tętno na poziomie 176 bpm jest dowodem, że dałem z siebie wszystko, na Półmaratonie Warszawskim było to aż o pięć uderzeń mniej. To właśnie nazywam przesuwaniem granic. Nie tylko bieganie szybciej na tej samej intensywności, ale i umiejętność zmuszenia się do wysiłku większego niż poprzednio.

Po raz kolejny się udało. Stać mnie na więcej. Udowodniłem znów, że potrafię dojść do granicy i ją przesunąć. Niestety, tym razem nie wystarczyło to do zrealizowania celu, jakim była pozycja w pierwszej piątce. Teraz roztrenowanie, odpoczynek i zima. A zima zapowiada się wyjątkowo sroga jeśli chodzi o treningi. W ubiegłym roku przez śnieg i mróz prowadziła mnie wizja 2:59 w maratonie, teraz będzie to 1:19 na połówce i kolejna biegowa przygoda, czyli Zimowy Ultramaraton Karkonoski. A teraz pora na odpoczynek, do zo!

PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułTen z nagrodami i nieomal życiówką na 5 km
Następny artykułTen, w którym chcę, ale jeszcze nie teraz
Krasus – biegacz, napieracz, triathlonista i pĄpkins pełną gębą. Jego filozofia uprawiania sportu łączy ciężką pracę i ciągłe dążenie do bycia lepszym z dobrą zabawą, bo przecież w życiu chodzi o to, by było fajnie. Zrobił swoje jeśli chodzi o uklepywanie asfaltu i teraz realizuje się w terenie. W lesie, z mapą czy w górach czuje się jak ryba w wodzie!

11 KOMENTARZY

  1. Pewne zmęczenie materiału musiało się w końcu pojawić ale daj Bóg każdemu taką zniżkę formy:) Faktycznie ściganie się po lesie samemu bez motywacji w postaci widocznych osób do pościgu bądź tych goniących może lekko przytłoczyć. Fajnie, że się podniosłeś i przycisnąłeś na koniec.

    Taki wynik, na takiej trasie to dobry prognostyk na >1:20 w połówce. Startujesz z dobrego pułapu.

    Zdradzisz co to za rower czasowy będzie?:)

  2. Fajnie, że przełamałeś barierę. Jak nadchodzi kryzys, to jest bardzo ciężka sprawa… Przełączam się wtedy na jakąś muzykę, która bardzo kojarzy mi się z motywacją. Zazwyczaj jest to muzyka instrumentalna z jakiegoś filmu czy serialu, która przypomina mi o jakiejś sytuacji, która wbiła mi się do serca i motywuje mnie do działania. I kryzys przechodzi. :)

  3. To ja jeszcze 3 grosze w kontekście strony www (zresztą sam prosiłeś o zgłaszanie uwag).
    Zakładka Youtube po prawej stronie nie umożliwia samodzielnego przewijania filmików w prawo/lewo. To znaczy, że jeśli chcemy obejrzeć jakąś recenzję to musimy poczekać aż się wyświetli i kliknąć zanim się przesunie. O ile obecnie nie jest to jakoś uciążliwe bo filmików jest 8 to kiedy znacznie ich przybędzie może być ciut irytujące bo jak się przegapi trzeba będzie poczekać aż wszystkie się przewiną. Oczywiście rozwiązaniem jest odświeżenie strony bo wtedy galeria rusza od początku, ale to ma zastosowanie tylko do filmików z początku listy.
    r.

    • Dzięki za uwagę. Z założenia widget ten miał za zadanie przekierowywać na kanał YT. Ale w sumie jest tak fajny, że można z niego oglądać filmiki, nie? Pokombinujemy, zobaczymy czy da się to zmienić, bo Twoja uwaga jest ze wszech miar słuszna :)

  4. oooo jesteś już :)
    Widget faktycznie jest super i rzeczywiście można za jego pomocą przekierować się na główną stronę YT, ale wymaga to kliknięcia w ikonkę youtube w prawym dolnym rogu- czy każdy o tym wie? Być może tak, być może nie. Ale skoro już jest i jest taki fajny – bo jest – to warto wykorzystać jego pełną funkcjonalność.

    W międzyczasie pojawiła się kolejna rzecz :) Pisząc poprzedni komentarz kliknąłem również opcję „Powiadom mnie o kolejnych komentarzach przez email” i tu zonk. Odpisałeś wczoraj a na @ nic nie przyszło. Dla mnie to nie problem bo i tak zaglądam tu codziennie przy porannej kawce i zauważyłem, że zmieniła się ilość komentarzy, ale faktycznie to nie zadziałało.
    Kliknąłem też „Powiadom mnie o nowych wpisach przez email” – ale tu o tym czy działa powiadamiacz dowiem się dopiero jak zamieścisz nowy wpis.

    pozdro, Rob

  5. Przyłapałem się na tym, że wertuję informację na temat Maratonu Kampinoskiego. Bardzo możliwe, że w przyszłym roku zobaczymy się na trasie :) .

Skomentuj Paweł Matysiak Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here