Wciąż czuję niesamowite emocje, endorfiny aż kipią, a przecież w ogóle tego maratonu nie przebiegłem. Tegoroczny Maraton Warszawski był esencją tego, co można dać zawodnikom – kibicowania. A tych zawodników zebrało się sporo, bo oprócz najróżniejszej maści bliższych i dalszych znajomych, w MW wzięła udział spora grupa przedstawicieli naszej drużyny Smashing Pąpkins (w tym kilkoro nowych znajomych:)). Było to najbardziej zorganizowane kibicowanie w historii, na kartce miałem listę 25 osób, które planowały biec na określony czas, a każda z nich zamówiła swój utwór, więc DJ Krasus dwoił się i troił, by wycelować w danego biegacza, ale było bardzo trudno, bo nie wszystkich udało mi się zauważyć;) Cały czas zaiwaniałem z megafonem i wydzierałem się do ludzi, próbując im jakoś ułatwić dotarcie do mety. Efekt? Zdarte gardło, przepocona koszulka i zakwasy w przedramieniu (od trzymania megafonu).
Na ul. Rolnej spędziliśmy z NKŚ dobre dwie godziny i były to dwie godziny fantastycznej przygody! Dołączyło do nas trochę bardziej lub mniej znanych nam ludzi i stworzyliśmy całkiem głośny i przykuwający uwagę biegaczy punkt pĄkibicowania. Ponoć najśmieszniej było gdy śpiewałem hiciory disco-polo (dobrze, że tego nie słyszeliście…), byli śmiałkowie, którzy się przy nas zatrzymywali i robili pĄpaski lub trzaskali pĄsamojebkę. Super sprawa takie kibicowanie. Pokazuje, że maraton nie jedno ma imię i ogromną dawkę emocji można dostać także stojąc po innej niż zwykle stronie. Wypatrywanie znajomych z daleka, szukanie na szybko utworu dla nich i bieganie z głośnikiem i megafonem pomiędzy biegaczami – dał mi ten maraton w kość!;)
Dał też innym i tu jest ten kawałek, w którym maraton ma gorzki smak. Obserwując maratończyków starałem się dodać im jak najwięcej otuchy, ale nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że część z nich w ogóle nie powinna była startować. Przede wszystkim mam na myśli ludzi z solidną nadwagą, którzy porywając się na maraton wprowadzają w swoim organizmie katastrofalne zniszczenia. Ale nie tylko, bo na trasie nie brakowało też osób, które nie wyglądały gotowe nawet na przebiegnięcie półmaratonu, a co dopiero 42,2 km. W imię czego? Szpanu na fejsie? Wpisu na Endomondo? Maraton jest wspaniałym przeżyciem, daje wiele satysfakcji i pozytywnych emocji, ale wiele osób zapomina o jednej kluczowej rzeczy: do maratonu trzeba się PRZYGOTOWAĆ. Po wstaniu z kanapy można się mierzyć na 5 km, jak ktoś jest szalony, to może i na 10, ale królewski dystans wymaga respektu.
Teraz się wymądrzam, ale lektury ostatnich wpisów Kasi i Bartka przypomniały mi, że swoich dwóch pierwszych maratonów nie powinienem był pobiec. A już na pewno nie tak, jak to zrobiłem – za szybko. . Wiecie, debiut w mniej niż 4h to fajna sprawa. Ale przed maratonem się rozchorowałem i w efekcie od 30 km zdychałem, przechodząc co jakiś czas do marszu. Po pół roku chciałem zmierzyć się z granicą 3:30 i pobiegłem w Łodzi. I znów, patrząc z dzisiejszej perspektywy, nie byłem na to gotowy, bo w drugiej części biegu opadłem z sił i dotarłem do mety osiem minut po zakładanym czasie. Chłodna głowa jest w takiej sytuacji niezwykle przydatna, widzę to po kilku osobach mądrze prowadzonych przez rozsądnych trenerów. Biegający z ekipą ObozyBiegowe.pl Marcin zadebiutował z zapasem poniżej 3:30, a co ważne, cały maraton przebiegł niemal idealnie równo – był do niego doskonale wytrenowany i zaliczał krótsze starty aż nadszedł TEN dzień. Dobrze i cierpliwie trenując musicie na niego dłużej czekać, ale radość i satysfakcja z tak przebiegniętego maratonu jest nieporównywalnie większa.
Ja swój debiut planuję na wiosnę. W tym momencie wychodzę z założenia, że jestem w pełni sił, aby zacząć przygotowania do królewskiego dystansu. Ale wiadomo, ze wszystko wyjdzie w praniu ;). PS na Orlen Warsaw Marathon poproszę kogoś z Smashing Pąpkins kto będzie zdzierał gardło krzycząć "zapierdalaj Ewela, biegnij!!!!"
Grunt to być przygotowaną:) Zobaczymy ilu pĄpkinsów będzie biegło w Orlenie, pomyśli się..!
A ja na swój pierwszy (i na razie jedyny) maraton zdecydowałam się na 10 dni przed startem (nie, żebym wcześniej nie biegał sobie;P). Czas oceniłem spod małego palca. Po półmetku odpadłem od pacemakera i siłą woli dobiegłem 14 minut później niż sobie nierealistycznie założyłem. Uważam, że warto spróbować przebiec (przetruchtać, częściowo przemaszerować) maraton, żeby zobaczyć z czym to się je,
No wiesz, niektórzy startują mając dużo mniej doświadczenia niż Ty.. ;)
fajnie tu u Ciebie :)
A dziękuję!:)
Co prawda nie usłyszałam Happy ;-) ale…. tak jak napisałam u siebie, te 30 sekund biegu z Tobą i słuchania tego co tam nadawałeś przez megafon dało mi 1000x więcej niż cała moja playlista – serio! Byłeś tam gdzie trzeba – tam gdzie zaczyna się maraton a w głowie pojawiają się pierwsze wątpliwości. Dzięki Krasus! Myślę że Ty i twoja ekipa na punkcie pąkibicowania. <br /> pomogła wielu osobom :)
Mam podobnie. Dziś uważam,mżawka swoich dwóch pierwszych maratonów nie powinienem był biec.
Głupia autokorekta. "Dziś uważam, że…" miało być :-/
Wyjątkowo nie do końca zgadzam się z wpisem Bartka O. Zresztą sam fakt, że zamieścił sprostowanie oznacza, że chyba nie do końca wszystko przemyślał. W tym roku na Biegu Powstania do życiówki zabrakło mi kilkadziesiąt sekund, ale poprawiłem swój czas o 3 minuty względem roku ubiegłego. Czy jestem cieniasem? W mojej ocenie poszło mi b. dobrze bo mogę porównać 2 biegi na tej samej trasie w