„Marcin, co jest takiego magicznego w tych BnO?” zapytał mnie dziś Przemo, który pomyślał o spróbowaniu swoich sił w bieganiu z mapą. Odpowiedź na komunikatorze byłaby zbyt długa, więc poprosiłem go o torchę czasu i odpowiedź poznacie wszyscy na blogasku. Dlaczego tak to kocham? Przyczyn jest, jak w każdej miłości, wiele. Oczywiście moje uczucia dotyczą długodystansowych rajdów na orientację, już kilkanaście kilometrów po nieznanym lesie może dać bardzo dużo radości, a im więcej tym lepiej!

Niech żyje wolność!
Przede wszystkim takie długodystansowe bieganie z mapą daje niesamowitą wolność duszy. Sześć czy osiem godzin napierania na łonie przyrody i 50 kilometrów do zrobienia daje dużo czasu na uwolnienie myśli i pozbycie się toksyn z głowy. Godziny te można spędzić w samotności, to naprawdę mocno oczyszczające. Rzadko zdarza się nam spędzić tyle czasu na łonie natury, a to naprawdę fajne.

Niech żyją ludzie i zabawa!
Ale rajdy na orientację dają też szansę na przefajny czas z sympatycznymi ludźmi. Można z kimś przegadać nawet 10 czy 12 godzin. To zawody o bardzo zróżnicowanym poziomie, nie każdy jedzie się tam ścigać, niektórzy spędzają po prostu miło i towarzysko czas. Czasami w połowie trasy jest punkt odżywczy. Jedni zawodnicy nawet się na nim nie zatrzymują (bo nawet na dystansie 50 km o zwycięstwie decydują czasem sekundy!), inni zaś robią nawet godzinny postój łącznie z wypiciem piwa.

Środowisko bawiące się w PMnO (skrót od piesze maratony na orientację) jest relatywnie niewielkie, większość osób bardziej lub mniej się kojarzy, co sprawia, że atmosfera przed, w trakcie i po zakończeniu zawodów jest naprawdę kapitalna. Wciąż z uśmiechem wspominam ubiegłoroczne Śnieżne Konwalie, po których spędziłem długie godziny siedząc na szkolnej ławce, pijąc piwo (w szkole!!) i w wyśmienitym nastroju, w zacnym towarzystwie, rozprawiając o tym i tamtym.

Niech żyje przygoda!
Brodzenie po szyję w rzece, zgubienie buta w bagnach, ucieczka przed ujadającym psem, zwiedzanie jaskiń, wizyta w kamieniołomach i wiele, wiele innych – lista przygód z rajdów praktycznie nie ma końca. Prawie każda impreza to okazja do opowiadania czegoś z wypiekami na twarzy. Ilość wrażeń i przeżyć w połączeniu z hektolitrami endorfin (hmmm, czy one są płynne?!) czasem nie pozwala mi zasnąć. Takie rzeczy nie przydarzą Ci się podczas zawodów triathlonowych czy ulicznego maratonu. Jest to też zupełnie innego niż tak popularne ostatnio biegi survivalowe, w których wszystkie przeszkody są zaplanowane. W PMnO nic nie jest zaplanowane. Najszybszą 50-tkę zrobiłem w 5:14, najwolniejszą w 14:32 – niezły rozstrzał, co?

Niech żyją błoto i brud!
Nie od dziś wiadomo, że fajnie jest się upodlić. Zapocić, zabrudzić tak, że koloru spodni nie widać, a buty wyglądają jak psu z gardła wyjęte. Podczas kilkudziesięciu kilometrów po nieznanym terenie jest to bardzo prawdopodobne. Każdy z nas ma w sobie trochę dziecka (niektórzy nawet dość dużo!), a porządne ufaflunienie się jest dla takiego dziecka ogromną radością;)

Niech żyje przyroda!
Nigdy i nigdzie nie mam szans na tak bliski kontakt z przyrodą jak podczas zawodów na orientację. Stada dzików, jelenie, sarny, łanie czy bobry to codzienność. Ale już spotkać w cztery oczy łosia czy rysia jest bez wątpienia ogromnym wydarzeniem. Mi się póki co nie udało, ale wielu innym uczestnikom, owszem. Do tego najróżniejsze lasy, góry, pola – do wyboru do koloru.

Niech żyje myślenie!
Bieganie na orientację jest niesamowitym połączeniem pracy fizycznej (biegania) z umysłową (nawigacja). Wymaga stuprocentowej koncentracji na mapie i na otoczeniu, bo wylecieć w kosmos jest bardzo łatwo. Czasami człowiek się zagada, czasami na zmęczeniu skręci w lewo miast w prawo, a czasami po prostu mu się w głowie coś popierniczy. Nie zmienia to faktu, że bieganie z mapą to fantastyczny trening wyobraźni przestrzennej, strategicznego myślenia oraz koncentracji.

Niech żyje psycha!
Na dodatek jest to świetny trening mentalny. Maratońska ściana to sytuacja gdy totalnie kończą Ci się siły podczas maratonu. Ale obok masz tłum biegaczy, punkty odżywcze, kibiców czy… komunikację miejską, którą możesz wrócić do domu. To wyobraź sobie, że siły kończą Ci się w chwili gdy jesteś sam w nocy w jakimś zupełnie obcym lesie i kompletnie nie wiesz, gdzie powinieneś biec. Tu naprawdę można popracować nad siłą woli. Sztuka polega na tym, by się podnieść z kolan i odnaleźć na mapie. Zamiast zejść z trasy, napierać jeszcze dalsze 20 kilometrów i z bananem na ustach dotrzeć do mety.

Niech żyje trening!
Starty w zawodach PMnO są wg mnie idealnym substytutem długich wybiegań w ramach przygotowań do maratonu. Szykując się do złamania trójki w Rotterdamie zamiast 30-tek po mieście, biegałem 50-tki po wsiach z mapą. PMnO to bardzo długotrwały wysiłek o ograniczonej intensywności (w moim przypadku pierwszy/drugi zakres), 30-tka to przy tym pikuś. Czy zadziałało? 2:59:01 mówi samo za siebie.

Niech żyje przekraczanie granic!
50 km w nogach. Sił już naprawdę niewiele, ale na horyzoncie pojawia się rywal. Jest 3-4 minuty przede mną, ale wiem, że zajmuje trzecią pozycję, pudło jest więc w zasięgu ręki! Jak myślicie, jak szybko można wtedy zrobić pięć kilometrów? Ano szybko. Podczas sobotniej Ełckiej zmarzliny ostatnią piątkę poleciałem w 24 minuty, mimo wiatru, śniegu i solidnego zmęczenia, wyprzedzając w końcówce dwie osoby i zajmując drugie miejsce. Nie sądziłem, że mnie na to stać, a jednak.

Niech żyją sukcesy!
Startując w masowych zawodach biegowych czy triathlonowych rzadko komu udaje się zająć dobre miejsce. Druga setka w Półmaratonie Warszawskim była dla mnie wielkim sukcesem. Na orientację biega niewielka grupa osób i można czasem jakieś dobre miejsce zająć. Z siedmiu ubiegłorocznych startów, tylko raz byłem poza pierwszą dziesiątką, a w mistrzostwach Polski zająłem trzecie miejsce, a przecież określenie mnie mianem wymiatacza w tym sporcie byłoby bardzo dużym nadużyciem. Na dodatek imprezy są różne, łatwe (dające przewagę biegaczom), średnie i bardzo trudne, w których zwycięstwo można osiągnąć nie biegnąc ani metra, ale mądrze pracując z mapą. Nawet przeciętny biegacz może plasować się w pierwszej dziesiątce, to daje dużo więcej radości niż 5243 pozycja w maratonie.

Imprez na orientację jest bardzo wiele, te w które ja się bawię odnajdziecie na stronie pucharu, nierzadko oprócz klasycznych dystansów 50 i 100 km odbywają się imprezy krótsze, na 10, 20 czy 25 km. Każdy znajdzie coś dla siebie.

PS, autorem fotki u góry jest Borman. Monitorujcie jego nową stronę Magiczny Las, ruszy jeszcze w styczniu. Ja widziałem już jak będzie wyglądać i szczękę z podłogi wciąż zbieram!

16 KOMENTARZY

  1. Nic dodać, nic ująć. Chociaż u mnie obciążenie rodzinne jest tak duże, że na aspekt socjalny po zawodach mam zwykle 0′ czasu:/

  2. Podpisuję się obiema ręcyma. :)
    No, może z wyjątkiem kilogramów błota na butach, bo nie lubię. To już wolę sie ufaflać w jeżynach.
    Ale za to dodam coś jeszcze.

    Wielokrotna satysfakcja, bo na na trasie jest kilka(naście, dziesiąt) punktów do znalezienia i po znalezieniu każdego satysfakcja rośnie, a endorfiny się dolewają (ewentualnie dosypują?). Owszem, czasem się dolewa adrenalina, jak bezsilnie się szuka czegoś, co wrednie się schowało. Ale jakaś odmiana jest potrzebna, nie?

    Nieliniowość. Na niektórych imprezach punkty są tak porozstawiane, że prawie każdy ma inną trasę. I wcale nie jest tak, że jedna jest najlepsza, bo jeden ktoś woli dalej, ale pewniej, bo po ścieżkach, a ktoś inny wali na krechę. Nie jest nudno, a za to jest potem co porównywać. A jak jest stacjonarna trasa, to można wielokrotnie próbować i za każdym razem inaczej.

    Jak się uda jakiś szczególnie dobry wariant, to można być wielokrotnie wyprzedzonym przez tego samego, szybszego rywala. Jego mina może być bezcenna.

    Kilkadziesiąt latarek w głuchym lesie to magiczny widok. A najbardziej epickie momenty, to kiedy nagle znikąd pojawia się kilka świateł z różnych stron i spotykają nad niecką z punktem.

    BnO ma wiele odmian i każdy znajdzie coś dla siebie. Dłuższe, krótsze i sprinty, za dnia lub w nocy, w lesie lub po osiedlach, liniowe lub scorelauf. Można biegiem, można spacerkiem, samemu lub rodzinnie.

    • O, dziękuję! Świetne uzupełnienie, niby się starałem o wszystkim napisać, a jak przeczytałem Twój komentarz to walnąłem się w głowę dłonią i krzyknąłem „no jasne!”;) Faktycznie te latarki w nocy – albo lecisz w czubie, oglądasz się do tyłu, a tam sznurek czołówek.. coś pięknego.

      A, jeszcze mi się przypomniało: poznawanie Polski! Jeżdżąc na te swoje PMnO odwiedzam wiele naprawdę pięknych miejsc w naszym kraju i za każdym razem myślę sobie jak fajnie mam mieszkając w nim:) Gdyby nie PMnO to prawdopodobnie nigdy nie trafiłbym w bajeczne Góry Izerskie i wiele innych miejsc.

  3. Jak zwykle przepiękne rozwinięcie definicji pasja :) i jak zwykle człowiek czytając widzi oczami wyobraźni jak by to jego gonił ten ujadający pies. Jesteś niewyczerpywalnym źródłem motywacji.

    • Z tym psem naprawdę była jazda.. przebiegaliśmy przez czyjeś podwórko (wiem, nie powinniśmy, ale wyglądało na opuszczone!) i nagle pojawił się spory kundel, dzięki któremu zrobiliśmy megasprint do bramy, przez którą oczywiście musieliśmy przeskoczyć;)

  4. No to dałeś niezłą reklamę dla tych biegów. Widać, że naprawdę sprawia to wiele radości. Może kiedyś i ja spróbuje czegoś takiego. Chociaż dystans 50km to trochę za dużo jak na moją dość małą jak na razie wytrzymałość i kondycję :) pozdrawiam!

  5. Odnośnie kiełbasy, to ja zawsze mam w plecaczku paczkę dwie kabanosów (reklama: Tarczyński wieprzowe/drobiowe) i jak już na samą myśl o zjedzeniu żela czy batona żołądek sam się skręca to taki kabanos jest jak najlepsza delicja, jak uczta królewska, jak… itd, itp :D

    Odnośnie „wagonów” – jest jeszcze jedna fajna sprawa. „Lecisz w czubie, oglądasz się do tyłu, a tam sznurek czołówek..”. , odwracasz się za dwie minuty i nikogo za tobą…. WTF gdzie oni wszyscy są???? Ja źle poleciałem czy oni coś wymyślili innego??? Help Help…

    Jak dobrze wszytko pójdzie to do zobaczenia w końcu na IWW :D :D :D :D

  6. Świetnie napisane, na tyle ciekawie, że aż chce się spróbować. Mógłbyś pokusić się o poradnik dla dla początkujących:) Zajrzałem sobie na stronę pucharu i okazuje się, że na koniec stycznia są Śnieżne Konwalie a ja mieszkam przy Zielonej Górze. Przyznam, że się waham.

Skomentuj Paweł Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here