Start jak zwykle – tłum sprinterów. Pierwsi puchnąć zaczęli po jakichś 200 metrach i bez problemów ich wyprzedziłem. Po kilometrze byłem czternasty lub piętnasty. Biegło się równo i bez tłoku, ale trudno. Jednak leśne, miejscami sypkie, podłoże nie sprzyja zapieprzaniu poniżej 3:45 min/km. Jak dobrze, że w ostatniej chwili zmieniłem NB 890-tki na Inov8, w prawdziwie leśnym terenie spisały się sporo lepiej.

Powoli przesuwałem się do przodu, kilka kilometrów przeciągnąłem się na plecach jednego z kolegów, by gdzieś w połowie drugiego okrążenia (biegliśmy dwie pętle po lesie plus dobieg do nich), wyprzedzić go, umościć się na dziewiątej lokacie i bez większych problemów dowieźć ją do końca. Nie było sprintu do wyrzygu, walki do ostatniego metra, bo też tego nie potrzebowałem.

Tydzień później był przecież Zimowy Ultramaraton Karkonoski, głupotą byłoby więc zarzynanie sobie nóg. Dzięki temu już kilka godzin po zawodach nie czułem się zmęczony. Na ostatniej prostej zobaczyłem zegar pokazujący 36:55. Spokojnie dobiegłem do mety i nawet nie wkurzałem się na upływające sekundy i na fakt, że ostatecznie wyszło 37:02, a nie 36:59. Wiem doskonale, że stać mnie na lepszy wynik i zrobię go w kwietniu w Żninie. Białe Błota nie były startem docelowym, tylko pośrednim.

Przede wszystkim jednak, pojechałem tam głównie ze względu na mojego Brata, który po paru latach gnuśnienia, wziął się za siebie i ruszył z kanapy. Biega, jeździ na rowerze, pływa – w lipcu zostanie triathlonistą. Namówiłem go na ten start, by z jednej strony miał jakiś naprawdę mocny akcent, a z drugiej, by zobaczył, że jest w stanie biegać całkiem szybko. Po przekroczeniu linii mety, ubraniu się i uzupełnieniu płynów, potruchtałem więc z powrotem na trasę w poszukiwaniu swojego zawodnika.

Złapałem go na kilometr przed metą. Ależ to był kilometr! Facet nie zdaje sobie sprawy, że potrafi biegać szybciej. Bo jak inaczej nazwać sytuację, w której na ostatnim kilometrze ma siłę zagadywać ładne kibicki i krzyczeć na jego osobistych zająców, że mają „spier…” bo on już szybciej nie da rady?;) Tłumaczyłem mu, że skoro ma siłę nas wyzywać (dołączyło do mnie dwóch kolegów), to niech tę energię spożytkuje na szybszy bieg. I w końcu zrobił tak. Docisnął na tych paruset metrach i poprawił życiówkę o jakieś 5 minut!

I choć 37:02 w trudnych warunkach terenowych i bez oszczędzania się w tygodniu przedstartowym to świetny wynik, a pudło w M30 naprawdę bardzo cieszy, to niczym to jest w zestawieniu z możliwością wystartowania na jednych zawodach z rodzonym Bratem. To wyjątkowe przeżycie i cholernie cieszę się, że w tym roku będę mógł doświadczyć go jeszcze co najmniej dwa razy, w kwietniu w Żninie i w lipcu w Bydgoszczy na triathlonowej ćwiartce.

5 KOMENTARZY

  1. Krasus, gratulacje. Bieg rzeczywiście był świetny – świetni ludzie, ciekawa trasa, szczytna idea, dość kameralny. Na dodatek miałem okazję Cię poznać „w realu”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here