W każdym sezonie jest dokładnie jeden taki trening. Wychodzisz i wydaje się, że jest chłodnawo. Zaczynasz żałować, że nie wziąłeś cieplejszej koszulki, że może buffka na głowę by się przydała i choćby cienkie rękawiczki. Ale zaczynasz biec. Pierwszy i drugi kilometr spokojnie (pamiętajcie o rozgrzewce, serio!), wdychasz warszawski smog, wciągasz ołów z rur wydechowych, pełną piersią zachłystujesz się smrodem dwumilionowego miasta i… czujesz, że jest wiosna. Biegnąc z gołymi łydkami i jednym niezbyt ciepłym rękawie (żółta koszulka Newline jest naprawdę przecudna!) ze zdziwieniem przyglądałem się dziś ludziom truchtającym w wełnianych czapkach, kurtkach itd. Cóż, każdy robi jak lubi, nie? Dla mnie jest już wiosna i kij w szprychy tym, co się nie zgadzają.
Ale wiosna ma też drugi wymiar, biegowy. To ta chwila, gdy po dziesiątkach falenickich podbiegów, kilometrach przebrniętych w śniegu, brei i piachu, zakładasz półstartowe buty, łapiesz dobrą nawierzchnię i robisz kozacki trening. Z radością obserwujesz wskazania Garmina, który po kilometrze mówi, że miast zwolnić, przyśpieszyłeś i w zasadzie to biegniesz ociupinkę szybciej niż powinieneś. Widzisz średnie tempo z dwóch kilometrów 3:46 i czujesz, że możesz to tempo ciągnąć dalej. Robisz trening, który idealnie oddaje danielsowskie określenie tempa progowego jako „komfortowe, ale trudne”.

Bieg progowy znalazł się tutaj nie od parady, bo to dla mnie jedna z najważniejszych jednostek w ramach przygotowań do półmaratonu, jego intensywność blisko sąsiaduje właśnie z tempem półmaratońskim. Więcej o treningach progowych możecie poczytać np. u Kasi, od siebie dodam tylko, że w przypadku biegu progowego przeczytałem gdzieś kiedyś (chyba u w/w Danielsa), że przerwa w truchcie powinna trwać 1/5 czasu szybkiego interwału i u mnie się to sprawdza. Dziś biegłem z Mokotowa do swojej wsi i przerwy robiłem tam, gdzie wymuszało to miasto poprzez np. czerwone światło na skrzyżowaniu: na każde 5 min. szybkiego biegu, 1 min. truchtu. W efekcie wyszedł niezaplanowany i spontaniczny fartlek o zupełnie niestandardowych czasach interwałów.
A Półmaraton Warszawski już za kilkanaście dni. To będą wspaniałe zawody, bo zgłosiliśmy 23-osobową drużynę Smashing Pąpkins. Znów będzie radośnie, kolorowo i będą pĄpaski na mecie. Już się nie mogę doczekać! Mój cel to złamać 1:20, po dzisiejszym treningu jestem dobrej myśli, ale to w weekend przeprowadzę test ostateczny, jaki zastosowałem też rok temu: treningowe 10 km w tempie półmaratonu.
PS, przypominam, że w poprzednim wpisie jest kĄkurs!
Nie da się ukryć, jesteś kozak! Fajnie, że trafiłem na Twojego bloga bo czytając Twoje wpisy potrafisz natchnąć mnie do moich treningów!
PS. Widziałem, że startujesz również w Bydgoszcz triathlon, dla mnie będzie to debiut w triathlonie. Mam nadzieję, że uda się zbić piąteczkę na mecie i podziękować za motywację i wskazówki!
Pozdrawiam!
Paweł, zgadza sie, będę w BydTri, bo to wielka chwila, w tych zawodach debiutować będzie mój brat :) Piąteczkę koniecznie przybijamy, do zobaczenia!
Z jednym w tym tekście zgodzić się nie mogę. Fartlek z odpoczynkiem na światłach to bardzo typowy fartlek. No bo cóż to za zabawa bez spontana i niepewności co będzie za chwil kilka? ;-)
To prawda, aczkolwiek jak patrzę na treningi innych, to często fartlekiem nazywają piramidki i inne takie (i to nie zawodnicy, a trenerzy), gdzie jest zero spontana, tylko idealnie zaplanowane wszystko. A tu właśnie był spontan totalny:):)
Kurde! No szkoda, że Cie nie dogoniłam i niestety nie zrobimy tej wiosny razem połóweczki ;) trzymam kciukasy i pomyślę, czy też nie zrobić takiej dyszki, bo sama nie wiem na co tu się nastawiać, przeszło mi przez myśl nawet żeby poprowadzić kogoś na 1:40 , ale może choć sekundeczkę urwę…
Na 1:40 będą zające, walcz o życiówę!
A co do dogonienia, to do elity kobiet ja nigdy nie dobiję, więc szanse masz zawsze!:)
Bomba, będę za Was mocno trzymać kciuki. Życiówki i nie tylko. I czekam na reprezentację na Praski! Szkoda, że nie mogę tego z Wami pobiec. :)