Prawie 60 km do przodu, 3100 metrów w górę, 8 godzin w trasie, drugie tyle odpoczynków i ze trzy razy więcej czasu spędzonego z pełnym zacieszem na gębie w towarzystwie najlepszej ekipy. Pierwszy w historii spontaniczny pĄbiwak biegowy przeszedł do historii. Pojechaliśmy tam bez jakiegoś konkretnego planu. Przede wszystkim mieliśmy się czegoś nauczyć przed Biegiem Rzeźnika, który atakuję w parze z Królową BO, a oprócz tego miało być ciężko, no i miało być fajnie.
Góry aż do nieba
I zieleni krzyk
Polna droga pośród kwiatów
I złamany krzyż
Rzeźnicka nauka
Cośtam o tym bieganiu po górach wiem. Coś tu i tam przebiegłem, ale Bieszczady to Bieszczady, a prawie 80 km po nich to nie w kij dmuchał. #wyzwanieNBR to poważna sprawa, tu nie ma żartów. Założenie było takie, by wczuć się trochę w tę trasę. Nie sposób nauczyć się jej na pamięć po jednym przebiegnięciu, ale choćby poznać ogólne założenia, zapamiętać kilka charakterystycznych miejsc… No i udało się. Dzięki towarzyszącemu pĄekipie zaprzyjaźnionemu Słomianemu Bambusowi, którego doświadczenie w biegach górskich jest większe niż całej pĄekipy razem wziętej, dowiedzieliśmy się całkiem sporo.
Strumień skryty w mroku
I zdziczały sad
Stara cerkiew pod modrzewiem
I pęknięty dzwon
Ciężko
Kocham góry. Uwielbiam widoki, które oferują, czyste powietrze, którym się tam oddycha i niepowtarzalne zmęczenie, którego można w nich doznać. To wysiłek, którego za nic w świecie nie da się powtórzyć na płaskim Mazowszu. Jasne, mogę się zarżnąć na Kazurce czy w Falenicy, ale to nie to samo. Prawie 600 m w górę na 3 km dystansu daje w kość, wiejący na Połoninie Caryńskiej wiatr urywa głowę, a szalone zbiegi sprawiają, że mięśnie ud palą z bólu. Ale ten ból jest najlepszym, co może cię spotkać. To taki szczęśliwy ból, który sam w sobie jest nagrodą za wysiłek, który masz za sobą.
Zarośnięty cmentarz
Na nim dzikie bzy
Ile łez i ile krzywdy
Ile ludzkiej krwi
Fajnie
Ale często ból ten jest tylko preludium to prawdziwych nagród. Moczenie nóg w strumieniu na końcu szlaku, pierwsze zimne piwo wypite w knajpie (ach, ten smak…!) czy obiad jedzony „na śmierdziucha” – takie chwile są esencją wspólnych wyjazdów w góry. Tym razem tej esencji było tyle, że głowa mała. No bo jak inaczej może być, skoro do jednego samochodu siadam z dwiema przefajnymi pĄpkinskami? Skoro z Rzeszowa nadciąga sama Królowa BO ze świtą, a drogą z Warszawy przez Częstochowę nadjeżdża Słomiany Bambus? Zebrała się grupa ludzi z ogromnym dystansem do siebie i świata, z poczuciem humoru jak ze Szczecina do Ustrzyk Górnych i chęcią do zmordowania się w górach. Bywały chwile, gdy od śmiania się bolały mnie policzki. Mimo że w siedmioro spędziliśmy razem niemal bez przerwy ponad dwie doby, ani przez sekundę nie miałem dość.
Bo jak mieć dość świrusów, którzy wstają przed 3 w nocy, by pobiec na połoninę oglądać wschód słońca, choć z góry wiadomo, że wschodu nie będzie, bo niebo zajmują chmury? Wdrapali się na górę, zasiedli pod Chatką Puchatka, w wiejącym wietrze wypili tanie wino Bieszczady i polecieli dalej szczęśliwi, przepełnieni magią chwil, które przeżywali przez ostatnich kilka dni.
Księżyc nad Otrytem
Niebo pełne gwiazd
Tańczą szare popielice
San usypia nas
Biegnąc granią często zatrzymuję się i patrzę. Po plecach, niczym armia Napoleona, idą ciarki, a ja chłonę każdy szczegół widoku. W górach mogę usiąść i przez godzinę patrzeć dookoła, nie nudzę się ani sekundy. W samych Bieszczadach byłem dopiero drugi raz, ale w mig znajomość nasza zapłonęła ogniem prawdziwej miłości. Szkoda, że nie dane było mi poczuć klimatu tamtejszych miejscowości nim tatrzańskopodobna komercja tam dotarła (dziś ceny w Cisnej nie są wiele niższe niż w Zakopcu). Na szczęście wystarczy zrobić kilka kilometrów w głąb gór i wciągnąć głęboko powietrze, by to poczuć: jestem w domu.
To właśnie są
To właśnie moje Bieszczady
To właśnie są
To właśnie moje Bieszczady
Pozostałe relacje z wyjazdu na blogach:
http://matkabiega.blogspot.com/2015/05/bieszczady.html
http://doprzodu-i-wgore.blogspot.com/2015/05/wstepniak-do-rzeznika.html
http://bycjakfilipides.pl/boze-dziekuje-ze-stworzyles-bieszczady/
Muszę przyznać, że czyta się ekspresowo a widoki? Niesamowite! :)
Pozdrawiam :)
Wreszcie mogę powiedzieć, że wiem co czułeś ;-) albo przynajmniej w przybliżeniu. Ja biegałam po Bieszczadach pierwszy raz i chociaż dostałam w dupę to bakcyl został połknięty, szczególnie że to bieganie odbyło się w takim fantastycznym towarzystwie. Masz rację w górach są ciarki niedoświadczalne na asfalcie i jest to coś, że chcesz tam wracać. To co może złotą jesienią np. 2 dni w Beskidzie Śląskim albo Sudetach? ;-)
Och, Ava, myślę, że trzeba będzie tak zrobić. Ja mam nadzieję, że jakoś się uda pojechać znów fajną biegową grupą, bo to najlepsze wyjazdy są!
Było zajebiście. I pięknie to opisałeś!
Bo, nie przeklinaj!
Ja już tam byłem :) Świetne widoki i trasa. Polecam!
Ale się fajnie czyta bieszczadzką relację kogoś, kto dokładnie tak samo je odbiera jak ja :) W Bieszczady się jedzie raz, potem się już tylko wraca :) Polecam Dwernik i zacny bar o nazwie „Blaszak” – tam spotkasz prawdziwy folklor ;) Swego czasu na obozach harcerskich się wbiegało na Otryt w ramach rozgrzewki ;) Co do wschodów słońca na Wetlinie to też nie miałam szczęścia – wybraliśmy się z zamiarem noclegu w Chatce i wstania przed świtem. Dotarliśmy po 12h marszu w ulewie, padliśmy spać a jak się obudziliśmy o 3:30 z uglą stwierdziliśmy, że jest totalna mgła i można spać dalej :P
Myśmy o chmurach wiedzieli już od dzień wcześniej. Wiadomo było, że z uroczego wschodu słońca nici, ale… nie było opcji, by tam się nie wdrapać! I to dla mnie było najbardziej zajebiste. Zupełnie nie miało dla nas znaczenia to, że słońca właściwie nie widać. Liczyła się chwila.. :)
Bieg Rzeźnika to moje marzenie. Dałem sobie czas dwóch lat, ale zobaczymy co z tego wyjdzie. Maraton Lubelski pokonany poniżej 4h i dwa lata na przygotowania to może się udać.
Kuba, tylko ostrożnie z takimi wyzwaniami. Naprawdę lepiej być przygotowanym na 100%, zacząć od krótszych biegów górskich itd. Dla organizmu to po stokroć zdrowsze gdy ukończysz taki bieg w 12h niż 16h:)
Ja zacząłem biegać 8 lat temu, bo postanowiłem przebyć Rzeźnika. Udało się po 3 miesiącach biegania po Polu Mokotowskim ;) (ale wcześniej dużo chodziłem po górach, generalnie też nie polecam od tego zaczynać)
Ale na pewno marzenia trzeba realizować! Po 2 latach biegania spokojnie można myśleć o Rzeźniku.
Wszystko zależy od punktu wyjścia, są tacy, co po kilku miesiącach robią maraton w 3:20 ;) Grunt to znać swoje możliwości.
Za rok obowiązkowo obóz pĄpkinsowy bez spiny. :) Czyli oczywiście w celach treningowych, ale przede wszystkim intergracyjnych. :) Chętnie bym z Wami pohasała.