Niedosyt połączony z wiarą, że będzie dobrze oraz bardzo pozytywne wrażenie z samej imprezy – to moje myśli po rozpoczęciu sezonu triathlonowego ćwiartką w Sierakowie. Oczywiście, że 67 msc na 1202 osób, które dotarły do mety (sporo nie dotarło) to dobry wynik. Co więcej, to wynik bardzo dobry i poza zasięgiem 90% uczestników. Tylko pamiętajcie, że każdy powinien mierzyć się swoją miarką. I wcale nie jest tak jak ktoś mi ostatnio powiedział, że zawsze mam niedosyt. Dość przypomnieć kilka ubiegłorocznych startów: półmaraton w Warszawie, maraton w Rotterdamie, 1/4 IM w Nieporęcie, 1/2 IM w Borównie, czy kilka sukcesów w PMNO. W Sierakowie, mimo trudnej trasy i niskiego priorytetu startu, liczyłem na życiówkę. Niestety, nieoczekiwane problemy z kolką na trasie biegowej pokrzyżowały moje plany.
Pływanie: Miało być 17:00, było 17:12; msc 219 / 1202 (18,2%) – realizacja 4,5/5.
Po podniesieniu się z wody zobaczyłem na stoperze 16:58 i byłem bardzo szczęśliwy, choć trzeba było jeszcze trochę dobiec do bramki. Płynęło mi się bardzo trudno, bo mocny wiatr powodował spore fale, a mimo tego wynik wyszedł dobry. Jako przeciętny pływak oddycham tylko na prawo, a na pierwszej prostej fala była właśnie z prawej strony. W połączeniu ze startową pralką (powinienem był stanąć bardziej z przodu) dało mi to kilka przytopień i mały atak paniki. Udało się jednak uspokoić, złapać rytm i od pierwszej bojki płynąłem już swoje. Ostatnia prosta to nawet fajne przyśpieszenie i udało mi się wyprzedzić kilka osób.
Grupowe pływanie z Kubą z Trinergy przynosi efekt. Robię postępy nie tylko na basenie, ale i na zawodach. Jeszcze nigdy nie wyszedłem z wody tak szybko – zmieściłem się w jednej piątej stawki! Na dodatek popłynąłem lepiej niż kilku kolegów, którzy na basenie pływają szybciej. Moim zdaniem to dzięki doświadczeniu. W otwartej wodzie czuję się dość pewnie, nie boję się przepychanek, walki wręcz i potrafię wykorzystać napęd kogoś, kto płynie przede mną. Myślę, że podczas startu docelowego (1/2 w Chodzieży) powinienem to tempo z Sierakowa utrzymać na dystansie dwa razy dłuższym, co pozwoliłoby mi ukończyć pływanie w około 33-34 minuty.
Rower: Miało być 1:11:00, było 1:12:22; msc 81 / 1202 (6,7%) – realizacja 4/5.
Ależ piździło w tym Sierakowie w sobotę. Bleh! Wiatr był na większości trasy boczny, przy >50 km/h miałem naprawdę solidnego cykora, bo suwało mną trochę po szosie. Bałem się na maksa rozpędzić, choć zjazdy były doskonałej jakości. Przez pagórkowatość trasy (tam praktycznie nie ma płaskich odcinków) nie mogłem jechać tak jak lubię – na prędkość. Nie mając pomiaru mocy musiałem kierować się więc własnymi odczuciami co do intensywności wysiłku, co nie zmienia faktu, że zarówno na podjazdach jak i zjazdach wyprzedzałem i to było fajne. Jechałem na równej intensywności, nie zarzynając się, było to tempo, które określiłbym mianem „komfortowe, lekko trudne”.
Garmin pokazał mi 1:11, ale chyba w złym momencie nacisnąłem „LAP”, bo oficjalny wynik to 1:12:22. Trasa była krótsza, zegarek zmierzył 43 km, a średnią pokazał 36,1 km/h. Gdy zestawimy profil trasy, wiatr i mój wynik, to nie mam wątpliwości, że na szybszej i bardziej płaskiej trasie w Bydgoszczy stać mnie na utrzymanie prędkości średniej około 38 km/h i osiągnięcie okolic 1:11:00.
Bieg: Miało być 41:00, było 43:47; msc 47 / 1202 (3,9%) – realizacja 3/5.
Chciałem biec poniżej 4 min/km, więc pierwszy kilometr zrobiłem w 4:08, potem miało być przyśpieszenie. Tętno było na granicy drugiego i trzeciego zakresu, wydawało się, że będzie dobrze. Ale…
Najpierw był krótki atak, na drugim kilometrze. Zdusiłem go w zarodku i wróciłem do w miarę szybkiego biegu. I jak mnie nie pierdolnęło! Tuż przed punktem odżywczym pod koniec trzeciego kilometra ścięła mnie taka kolka jak nigdy w życiu. Straciłem oddech, zgięło mnie w pół i nie byłem w stanie biec. W ogóle. Nawet truchtać. Nawet iść w sumie. Parę chwil wcześniej wyprzedziłem Tibora, męża Agnieszki, teraz przebiegł obok nie zauważając nawet moich cierpień. Rozciągam brzuch, głęboko oddycham, pochylam się i ledwie mogę iść. Cóż, zawsze lepiej iść niż stać, dystans ucieka, nie? Oczywiście pierwsza myśl: pieprzę, schodzę z trasy! Na szczęście moja ambicja i ogromna niechęć do poddawania się wyprowadziły kontrę i nakazały mi się natychmiast ogarnąć. No to się ogarnąłem, co robić? Z zapisu Garmina wynika, że łącznie przerwa zajęła mi 1,5 minuty. Trzeci kilometr w 4:46, czwarty w 4:26, a w piąty 4:27. Oj, źle było.
Bolało, cierpiałem, ale walczyłem. Dogoniłem i ponownie wyprzedziłem zdziwionego Tibora („To znowu Ty?”) i pocisnąłem dalej. Siły dodaawali jak zwykle kibice. Najlepsza na Świecie NKŚ, dwie grupki z Trinergy, Wania, niezmordowany Garnek Mocy i jeszcze kilka osób, których nie rozpoznałem, a zagrzewały mnie do walki. Nie mam na tri-stroju ksywki, ale parę obcych (chyba obcych, przynajmniej na zmęczeniu nie poznałem:P) osób krzyczało „Dawaj Krasus!”. To strasznie miłe i naprawdę dodaje siły, DZIĘKI!
W ogóle kibice na trasie biegowej to chyba największa zaleta triathlonu w Sierakowie. Są tam niesamowici! Druga pętla poszła mi już lepiej, aczkolwiek całkowite średnie tempo 4:18 to sporo poniżej możliwości i oczekiwań. Z drugiej strony, biegnąc czułem, że do wyrzygu jeszcze mi brakuje, ale mając w tyle głowy start w Biegu Rzeźnika za pięć i pół dnia, nie zamierzałem przesuwać żadnych granic, rozwalać kiosków, a jedynie ukończyć zawody w pełnym zdrowiu.
W końcówce jeszcze jeden stromy podbieg i nareszcie finisz na stadionie, na którym udało mi się wyprzedzić jeszcze jednego zawodnika i ukończyć bieg z czasem 43:47, a całe zawody – 2:20:33. Do życiówki zabrakło dwóch minut, które zgubiłem na biegu, cel minimum (2:20) nie został osiągnięty. Kolka zdarza mi się niezmiernie rzadko, prawie nigdy. Wydaje mi się, że ta była efektem opicia się wody z jeziora podczas pierwszej części etapu pływackiego. Jak na biegu zacząłem trząść żołądkiem, to wyszło jak wyszło. Raczej nie ma się więc czym przejmować.
W konkursie na wytypowanie wyniku najbliżej (2:18:50) był Łukasz Górnicki, który otrzymuje trzy batony Chia Charge. Gratulacje!:)
Strefy zmian: Miało być 5:00 / 2:00, było 4:49 / 2:23; msc 88 / 1202 (7,3%) i 204 / 1202 (17%) – realizacja 4,5/5.
T2 zwykle wychodziło mi całkiem dobrze, tym razem zupełnie niepotrzebnie usiadłem do założenia skarpetek, zapultałem się trochę i parę sekund uciekło. Kolejnych kilka straciłem wcześniej, na dobiego od belki do strefy zmian, gdzie było cholernie ciasno i nie mogłem wyprzedzać. Buty miałem cały czas wpięte w pedały, to też ułatwia szybkie zrobienie stref zmian.
Całość: Miało być 2:16:00, było 2:20:30; msc 67 / 1202 (5,6%) – realizacja 3/5.
System jest tak silny, jak silny jest jego najsłabsze ogniwo. Tym razem było to bieganie, co trochę mnie wkurza. Ale jechałem tam z nastawieniem „nie zarżnąć się”, co mi się udało. Już w niedzielę czułem się bardzo dobrze i z zapałem kibicowałem połówkowiczom (co tam się na trasie działo, LUDZIE KOCHANI, żałujcie, że nie byliście!), wśród których było sporo znajomych. Wszystkim gratuluję, ale tym którzy postawali na podium to najbardziej. Jeszcze na żadnych zawodach nie miałem tylu nagrodzonych znajomych, co za czad!:) No i genialni pĄpkinsi! Nie udało się złapać wszystkich na raz, ale każdego z osobna uścisnąłem.
Największe brawa należą się Asi, która w swojej młodzieżowej kategorii zajęła TRZECIE MIEJSCE W MISTRZOSTWACH POLSKI. Kumacie to? pĄkoszulka, po raz drugi w historii, stanęła na podium MISTRZOSTW POLSKI. Ale jaja:)
PS. Zapraszam do kolejnej edycji zabawy BIEGIEM PO PIWO:)