– O, Krasus. Startowałeś w weekend?
– Cześć trenerze, nie.
– A do Poznania jedziesz?
– Nie, cisnę teraz ostre treningi na połówkę w Chodzieży, to mój najważniejszy tri-start sezonu.
– To dobrze. Bo dziś się zmęczysz. Bardzo. Zobaczysz, jak zmęczonym można być po kilkuset metrach.

Taki dialog w poniedziałek o 7:20 to zawsze gwarancja dobrego początku tygodnia. Bo też treningi pływackie z Kubą z Trinergy są dla mnie nieskończonym źródłem inspiracji w tym, jak można sobie spuścić łomot. Gdzie poszukać strefy dyskomfortu, jak dotrzeć do granicy bólu i przesunąć ją o kolejny kawałek. Bo przecież o to właśnie chodzi:) Przesunięta na treningu granica, na zawodach będzie już odrobinę dalej.

Najpierw była rozgrzewka – 600 metrów różnymi stylami, plus cztery 25-tki rozpędzane. Takie coś jest zwykle preludium do ostrych wcirów w części głównej treningu. I nie myliłem się. Okazało się, że tych, którzy nie startowali (muszą odpocząć po zawodach) lub nie startują za tydzień (mają tapering) jest nas zaledwie… dwóch. Będzie się działo.

– No chłopaki, to lecimy dziesięć razy sto metrów w pałę – powiedział z błyskiem w oku trener Kuba.
– W pałę?
– No, do wyrzygu. Ma być na maksa i jeszcze szybciej.

No to poszli.

Setka pierwsza – 1:39
Na początku człowiek ma siłę. No to płynę! Hejoooooo, szybkie pływanie jest super, jak pięknie! Na torze obok MS i ja go wyprzedzam. Ja wyprzedzam Michała, czujecie to?! Ojtam, nieważne, że ja płynę po życiówkę na setkę, a on pewnie robi coś spokojnego. Ważne, że go wyprzedzam, yeah! Jeszcze 30 metrów do końca, już jest ciężko, ale przyśpieszam i… nowy rekord na 100 metrów to 1:39! Było w pałę, ledwie zipię na brzegu. „Krasus, dociągaj rękę do końca, płyń równo, rytmicznie! Iiiiiii, hop!

Setka druga – 1:42
Jak to? Już? Koniec odpoczynku? OK, to lecim! Na początku jeszcze jest z czego płynąć. Pilnuję pociągnięć ręką, staram się równo pracować nogami i trzymam pozycję w wodzie. Szybkie pływanie nadal jest fajne, ale ta fajność nie trwa już 75 metrów, a tylko 60. Parę chwil po nawrocie zaczyna się walka na całego, a i tak nie za bardzo udaje się przyśpieszyć. Zbieram się dopiero na ostatnich metrach i wychodzi przyzwoite 1:42. Wiem jednak, że lepiej to już dziś nie będzie.

Setki trzecia i czwarta – 1:44-1:45
Strefa względnego komfortu kończy się coraz szybciej. Po nawrocie zaczyna się już bitwa z siedzącym na lewym barku diabełkiem. „Odpuść, po co Ci to?”. Na szczęście przypominam sobie coś, co prawie zawsze czytamy w książkach ludzi, którzy osiągnęli sukces: przesuwanie progu bólu to droga do sportowego rozwoju. Drzwiczki z napisem „odpuść” zostają zamknięte na dobre, ale sił nie ma już tyle co na początku.

Setki piąta-ósma – 1:47-1:49
Właściwie to nie wiem już, czym jest strefa względnego komfortu. Po 30 metrach szybkiego pływu mam dość. Już wiem, co Kuba miał na myśli mówiąc na początku o zmęczeniu po kilkuset metrach. Przy piątej setce trudno mi sobie wyobrazić, że jestem dopiero w połowie. Niby pływamy „na pełnym wypoczynku”, pomiędzy setkami mam 1,5-2 min. przerwy, ale wystarczy ledwie na złapanie oddechu. Na dodatek na torze obok Zarza napierdziela te setki poniżej 1:20. Nie no, litości, jak tak można Adrianie?! Na początku miałem nadzieję, że się przesłyszałem notując w głowie 1:17, ale potem okazało się, że nie – można tak szybko pływać, szok! A Kuba powtarza: „Krasus, to jest ćwiczenie techniczne, chodzi o to, byś na największym zmęczeniu pilnował techniki. Wiem, że nie masz siły, ale dociągaj rękę do końca. Musi być mocne pociągnięcie, to jest ćwiczenie techniczne!

Setka dziewiąta – 1:46
MS na brzegu śmieje się, że fantastycznie wyglądam. A złapanie oddechu po ukończeniu ósmej setki zajmuje mi dobre 40-50 sekund. Drżą mi mięśnie ramion, w czasie przerwy tylko patrzę tępo w ścianę i próbuję uspokoić oddech. „Krasus, możesz pływać szybciej. Przecież pływałeś te setki po 1:45-1:46, a teraz zwolniłeś o kilka sekund, dasz radę! I…. HOP!”. Dam radę, dam radę, no przecież, że dam radę! Po to tutaj przychodzę, by dawać radę (za wyjątkiem sytuacji, w których rady nie daję). Od początku równo i rytmicznie, staram się pilnować głowy nisko, dociągać ręką do końca, ale procesy myślowe na takim zmęczeniu są już mocno ograniczone i trudno się skupić na tylu rzeczach na raz. Ostatnie 20 metrów dociskam jeszcze mocniej, niemal czuję smak kwasu mlekowego w ustach i robię 1:46, YEAH!

Setka dziesiąta – 1:49
Po mocnej dziewiątce potrzebuję dobrej minuty, by sprzed oczu zniknęły mi mroczki. Wyglądam jak zombie (strefa zombie to taka wersja „premium” strefy dyskomfortu). „Widzisz? Mówiłem, że potrafisz. Teraz ostatnia setka, to już pełnym gazie, nie ma zmiłuj, zostały Ci niecałe dwie minuty wysiłku! Spróbuj jeszcze przyśpieszyć w końcówce. Dasz radę, potrafisz!”. Słowa dochodzą do mnie jak zza ściany, w głowie pulsuje zmęczenie, a czas przerwy ucieka zdecydowanie za szybko. „Iiiiii HOP!”. Ruszam. Niby mam myśl, by zacząć spokojniej. To powinno pozwolić na przyśpieszenie w drugiej połowie. Ale gdzie tam. Już na piętnastym metrze wysiadają mi ramiona. Ból jest tylko w głowie, ale w tej samej głowie pulsuje „Dość, dość, dość, nie mogę już!”. Wiem, że do końca tego morderczego treningu została niewiele ponad minuta wysiłku, siłą woli zmuszam się do szybszego machania łapami i dociągania ruchu do końca. Po nawrocie próbuję jeszcze dorzucić do pieca mocną pracą nogami, ale z pustego i Salomon nie naleje. Ostatnią setkę kończę w 1:49.

Z basenu ledwie dałem radę wyjść, a przy przebieraniu się miałem problem z założeniem koszulki. Taki trening to ja lubię!:)

Podoba Ci się wpis? Udostępnij go dalej, może zainspiruje kogoś do tego, by się złomotać na treningu:)

3 KOMENTARZY

  1. Inspirujące… ale Krasus – jak się czujesz w ciągu dnia po takim treningu? Rześko do wieczora, czy jednak zamula?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here