Prawie 30 różnych smaków w sześciu lodziarniach spróbowanych przez trzech pĄpkinsowych śmiałków podczas 22-kilometrowego wybiegania (średnie tempo 4:52) – wszystko to, by odpowiedzieć na pytanie nurtujące prawie dwa miliony Warszawiaków: gdzie robią najlepsze lody w stolicy?!
Myślicie, że to takie proste? Odwiedzić pięć czy sześć najlepszych lodziarni i wybrać tę jedyną? Zbyt łatwo byłoby objechać je samochodem lub zbiorkomem, więc postanowiliśmy odpowiedzieć na to pytanie na biegowo. I nie było łatwo. Okazuje się bowiem, że nawet pierwszy zakres w połączeniu z sześcioma lodami może powodować lekkie niedogodności żołądkowe, a przedzieranie się przez tłumy ludzi koło Dworca Centralnego grozi ciosem torbą w klatę;) Aha, no i wcale nie trzeba biegać po mostach, bo mamy w Warszawie promy pływające po Wiśle, hej przygodo!
Malinova (Al. Niepodległości 130)
Tour po warszawskich lodziarniach rozpoczęliśmy od Malinovej. To miejsce dobrze mi znane, lody smakują jak się nazywają, czyli jak kupimy pistacjowy, to czuć pistacje, a to wcale nie jest takie oczywiste. Jadłem te o smaku ciasteczek oreo – boskie! Ale nie ze wszystkimi tak jest, niektóre smaki są przeciętne, swoją malinkę Marcin ocenił na 7/10. Malinova sprzedaje lody w środku, co oznacza, że można się zagrzać czekając w kolejce (to dość częste), niestety nie ma miejsc siedzących na zewnątrz. Jest tylko jedna ławeczka przy chodniku i trzeba mieć szczęście, by była wolna. Smakowo jest bardzo dobrze, ale komfort zamawiania i jedzenia dla biegaczy – kiepski.
Limoni (ul. Jarosława Dąbrowskiego 1)
Dla mnie Limoni to trochę rozczarowanie. Kilka osób rekomendowało ją jako najlepszą lodziarnię w mieście, ale nakombinowali tam ze smakami, a ja mam dość prosty gust;) Można zjeść koperkowe, burakowe i buk jeden tylko wie jakie jeszcze. Nie miałem dość odwagi na koperek, wziąłem więc kokosowy. Był bardzo dobry (a nawet świetny), ale po tych rekomendacjach liczyłem jednak na więcej. Za plus należy uznać sprzedaż „z okienka” oraz sporo miejsc siedzących na zewnątrz. Aha, i toaleta jest:)
Sucré (ul. Mokotowska 12)
Powalający smak czekoladowy. Serio, to chyba najlepszy czekoladowy jaki jadłem w życiu! Ale inne też były naprawdę dobre, warto spróbować sorbetów, bo są zaiste owocowe, miodzio! Mieliśmy kiwi i truskawowy, fantastyczne. Lody sprzedawane są „z okienka”, ale niestety – na zewnątrz nie ma krzesełek czy stolików, klient jest zdany na siebie. Na szczęście kilkadziesiąt metrów dalej jest sympatyczny murek, na którym można usadzić swoje zgrabne cztery litery.
Akwarium (ul. Francuska 50)
Dla mnie najsłabsza lodziarnia jaką odwiedziliśmy. Lody są dobre, ale tylko dobre. To za mało. Na dodatek w środku (nie kupuje się lodów „z okienka”) jest ciepło i nie można płacić kartą. Na szczęście konsumpcję można przeprowadzić na zewnątrz, a na Saskiej Kępie zawsze siedzi się miło:) Jadłem tam pistacjowe i były porównywalne z Zieloną Budką – dobre, ale pistacji to wiele tam nie czuć, w Malinovej i Jednorożcu pistacjowe są z trylion razy lepsze.
Ulica Baśniowa (Al. Wojska Polskiego 41)
Do Ulicy Baśniowej dobiegałem z dużymi oczekiwaniami. Wielu znajomych wychwalało to miejsce, a jeśli takie rzeczy mówi Bartek, to musi w tym coś być. Pierwsze wrażenie – MEGA, bo przed lodziarnią jest wielki trawnik, na którym można se pierdyknąć:) Potem wchodzimy do środka. Wybór lodów – OGROMNY! Biorę jagodowe i orzech włoski. Wychodzę na zewnątrz, próbuję orzechowego i omatulu… WYŚ-MIE-NI-TE! Aż się nogi pode mną uginają. Inne smaki również w okolicy NIEZIEMSKICH. Siedzimy na tej trawie, wzdychamy i aż nie chce się dalej biec. Lody są naprawdę rewelacyjne, a możliwość skonsumowania ich na trawniku – mistrzostwo świata i okolic.
Jednorożec (ul. Ludwika Narbutta 38)
Ulicę Baśniową od Jedorożca dzieli 6,66 km biegu (Garmin pokazał 6,65 – to pewnie błąd GPS), to musi być jakiś znak, co nie?;) W brzuszkach już pełno. Mówiąc szczerze, to marzyły mi się frytki z maca albo dobry burger (nie z maca), a nie kolejne lody. No ale skoro zdecydowaliśmy się na sześć lodziarni, to słowa trzeba dotrzymać. Ten odcinek biegniemy coraz szybciej, kończąc kawałkiem po 3:30 dla rozruszania nóg;) Docieramy do celu, a tam żony mówią, że lody są naprawdę wyśmienite. Bierzemy słynny słony karmel. OMG! RE-WE-LAC-JA! Próbuję też pistacjowych i dulce de leche, czyli po naszemu kajmakowych. Oba są KA-PI-TAL-NE. W pistacjowych czuć pistacje. Na dodatek lody można dostać nie tylko w wafelkach, ale i… no, zobaczcie sami.
Podsumowanie? Jak dla mnie najlepszą lodziarnią Warszawy jest Ulica Baśniowa. Smakami lodów remisuje z Jednorożcem, ale trawka przed – to taki detal, który decyduje o zwycięstwie:) Trzecie miejsce (drugi jest oczywiście Jednorożec) dałbym Sucré, a tuż za podium plasuje się Malinova.
A testerami, oprócz mojej skromnej osoby, byli Słoik Roku oraz Paweł (w sumie też słoik).
No to teraz nie mam wyboru – muszę na tą Baśniową dotrzeć i porównać ☺
Sylwia, KONIECZNIE!:)
Fajnie, że potraficie się bawić bieganiem. Ja proponuje następnym razem sprawdzić w którym pubie jest najbardziej schłodzone piwo, dystans ok 20 km, ale pubów 10, beer mile w wydaniu extreme ;)
To jedna z rzeczy, które pokazała mi książka „Biegać mądrze” – warto szukać przygody. Wymyślać sobie wyzwania i, razem ze znajomymi, je realizować. To dodaje bieganiu smaczku i zamiast nudnego wybiegania mamy przygodę:)
Z Ulicą Baśniową mam tylko jeden problem… za blisko domu, za łatwo dostępne, if you know what I mean ;)
Muszę przyznać, że gdybym mieszkał w pobliżu, to też miałbym taki problem. Ale z drugiej strony.. i tak zazdroszczę;)
Ale fajny pomysł, ale degustacja! Ja mam kłopot z Limoni, które jest za blisko. Fakt, lody nie są najlepsze na świecie (a „tylko” bardzo dobre) ale mam frajdę z próbowania ich cudacznych smaków. Jakby ktoś przebiegał obok nich to polecam estragonowe!
W Otwocku są też bardzo dobre lody – można zrobić trening z Wawy i wrócić np. pociągiem :)