Gdy byłem dzieckiem, większość wolnego czasu w wakacje spędzałem u dziadków na wsi, w Czewujewie. Szkrab nie był oczywiście dopuszczany do najfajniejszych zajęć. Nie pozwalano mi jeździć kombajnem, machać kosą i tak dalej. Siłaczem nie byłem, więc rzucanie balotami słomy przez wiele lat także było po moim zasięgiem. Ale jak tylko ogarnąłem sięganie do pedałów, to jeździłem już traktorem, przy różnych drobnych pracach też pomagałem na tyle, na ile pomoc dziecka może się przydać.
Z tamtego okresu wyniosłem trochę nauki. Wiem, że jedzenie nie bierze się ze sklepu. Że groszek i truskawki najlepiej smakują prosto z pola. Że kura, jak uciąć jej głowę, to jeszcze trochę biega jak oszalała, ale rosół potem jest niebiańsko dobry. Że cielaki po urodzeniu są zakrwawione i pokraczne, ale mleko prosto od krowy jest ciepłe smakuje jak napój bogów. No i te słodkie małe prosiaczki hoduje się po to, by wyrosły z nich duże świnie, które się zabija i je. A wszystko to jest ciężką pracą i pobudkami o świcie albo i przed nim.
Czewujewo 1
Położone przy drodze krajowej nr 5 gospodarstwo miało jedną polną drogę prowadzącą od szosy. Droga kończyła się ostatnim polem i dalej nie było dla mnie już nic. Widać było jakieś domy, pola sąsiadów, ale nigdy nie wybrałem się na wycieczkę, by zobaczyć co tam jest. Tereny te położone były kilometr lub półtora od miejsc, w które ja docierałem, ale dla małego dziecka byłaby to wyprawa porównywalna do lądowania na Księżycu. Dotarcie do TAMTYCH domów pozostało w sferze marzeń.
Aż do ostatniej soboty. Zakończenie sezonu triathlonowego to doskonały czas, by odstawić szosę w kąt, wziąć MTB i pojechać w poszukiwaniu przygód. TAMTE domy były moim pierwszym celem. Trochę na azymut przez pola, trochę różnymi drogami, ale w końcu dotarłem. Udało mi się rozpoznać z daleka gospodarstwo dziadków (dziś już wujostwa) i zadowolony pojechałem dalej. Odczarowałem TO MIEJSCE.
Czewujewo 2
Myk-myk koło XIX wiecznego kościoła neogotyckiego pw. św. Wawrzyńca, kawałek asfaltem i strzałka w szutrową drogę prowadzącą do Izdebna, przy której mieszkali drudzy dziadkowie. I tu wtopa: nie poznałem tamtego domu. Bywałem tam dobre 25 lat temu i od tego czasu sporo się zmieniło. Obórka zamieniła się w dodatkowy pokój, dach został podniesiony, zniknęła zupełnie drewniana stodoła i drzew dookoła jakby mniej. O starym płocie ze sztachetami nie wspominam. Cóż, trzeba by się naprawdę natrudzić, by rozpoznać w dzisiejszym obrazku dawny dom. Aż musiałem zadzwonić do mamy by się upewnić.
Izdebno
Kolejnym punktem wycieczki miało być wspomniane już Izdebno. To niezwykle ciekawa wieś. Jako dziecko spędzałem trochę czasu nad tamtejszym Jeziorem Wolskim, bo trochę mojej rodziny miało tam działki rekreacyjne. A jezioro jest warte grzechu! Doskonale czyste, z przeźroczystością wody na poziomie kilku metrów. To jedno z kilku tak czystych jezior w okolicy Żnina, naprawdę jest tu gdzie popływać. Ale działki wujków i genialne jezioro to nie jedyna atrakcja, znajdziemy tu też gratkę dla miłośników historii i archeologii. Nad jeziorem znajdują się bowiem pozostałości osady łużyckiej (sprzed ponad 2,5 tys. lat) podobnej do tej z Biskupina. Wg archeologów jest ona nawet lepiej zachowana, ale nie przeprowadzono wykopalisk i wszystko spoczywa pod bezpieczną warstwą ziemi. Nie miałem wiele czasu, więc pominąłem eksplorację półwyspu na którym są też elementy średniowiecznych fundamentów. Posiedziałem tylko kilka minut na wędkarskim pomoście kontemplując świat i pomknąłem dalej.
Drogą przez Wiewiórczyn chciałem dojechać wokół Jeziora Wolskiego do Woli (jakoś lubię jeździć/biegać wokół jezior). Po drodze zupełnie spontanicznie wjechałem w polną alejkę, która doprowadziła mnie do uroczej plaży otoczonej drzewami i odizolowanej od reszty świata. Magiczne miejsce, zobaczcie sami.
Uścikowo
Mapą posiłkowałem się od przypadku do przypadku, i na drogę do Woli nie udało mi się trafić. Dotarłem do Uścikowa. Tam zajrzałem w mapę i zaintrygował mnie obiekt o nazwie „Pałac Julia”. W wielu okolicznych wsiach znajdują się pałace czy dworki, w których niegdyś mieszkali możni, a po wojnie najczęściej… pracownicy PGR-ów. Wiele z nich zostało zniszczonych i dziś bardziej straszy niż zdobi. Tu na szczęście jest inaczej. Eklektyczny pałac otoczony jest parkiem, w którym znaleźć można m.in. kilka jesionów o obwodzie około czterech metrów. W środku pałacu atrakcją są ponoć autentyczne wnętrza. Niestety, obiekt nie wygląda na otwarty na odwiedzających, bramy były pozamykane, udało mi się jedynie zrobić kilka zdjęć zza płotu. To o tyle dziwne, że w internecie znalazłem informacje, iż obiekt został przez aktualnego właściciela przerobiony na pensjonat, są nawet ceny noclegów. Cóż, może innym razem będzie otwarte:)
Cerekwica
Ostatnim punktem wycieczki była Cerekwica (w odwiedzonym w międzyczasie Ustaszewie nie znalazłem niczego ciekawego), gdzie uwagę zwraca pochodzący ze średniowiecza (choć oczywiście kilkakrotnie przebudowany) kościół pw. św. Mikołaja z cmentarzem, na którym są ponadstuletnie kamienne grobowce. Byłem tak zadowolony z wycieczki, że na ostatnich kilometrach przeoczyłem polną drogę do domu (a znam ją, bo tamtędy biegam) i musiałem kilometr bujać się poboczem drogi krajowej. FUJ!
To był wpis sponsorowany przez lokalny patriotyzm i moją miłość do Pałuk;) Tym razem objechałem południowo-południowo-wschodni wycinek okolic Żnina. Zostało siedem!