______ ______ ______ ______ ______ – bezgłośnie dzwonił wyciszony jeszcze o tej porze telefon. Przecież była 7:02. Dla jednych środek nocy, dla innych środek dnia, a dla mnie – cóż, po prostu poranek. Ogromnym zbiegiem okoliczności rzuciłem akurat okiem w kierunku leżącego na blacie Soniacza. Bo jak często dzwoni do Was ktoś o 7 rano? Spojrzałem, a na wyświetlaczu błyskało kolorem madżenty „PREZES”.

Ups.

Wieloziarnisty wafel ryżowy z nutellą upadł na podłogę (nie musicie zgadywać, którą stroną wafla na podłogę). To nie jest połączenie zdarzające się często, jego po prostu nie można zignorować.

– Tak, Panie Prezesie? – odebrałem z lekkim niepokojem w głosie.

Niby chodziło o jakieś biznesy, mówił też o SAE DUATLON KAMIONKA (warto się wybrać, zapowiada się prima sort impreza!), podpytał czy klubowe trzewiki New Balance dobrze się sprawiają, o madżentowe opaski OS1st zagaił, kończąc zaś, ogarnął, czy w barku mam dość izotoników wszelkiej maści i czy nie trzeba by mi dosłać skrzynki Jägerka. Nawet jako adept młodzik Klubu Sportowego Niemaniemogę czuję się jak król. Taki Prezes.

Ale pod skórą czułem, że chodzi o coś więcej. Że On wie. Rozejrzałem się po mieszkaniu. Wydawało się, że wszystko jest jak zwykle. Słońce odbijało się od szyby sąsiadów z naprzeciwka, przez uchylone okno do pokoju wdzierało się wyraźnie pachnące wiosną powietrze, a w głośnikach śpiewał Siczka.

Nie próbuj nigdy iść pod wiatr
Wiatr zawsze głupcom wieje w oczy
Wśród tłumu ukryj swoją twarz
Bo wyżej niego nie podskoczysz

Nie próbuj głową walić w mur
Bo tylko włosy swe okrwawisz
Jak balon czaszka pęknie Twa
I ślad po Tobie nie zostanie

Ot, poranek jak każdy. Gdybym miał kota, to ten zapewne przeciągałby się właśnie leżąc na parapecie, albo obsikiwałby mi ulubione Fresh Foam Zante. Ale kota nie mam. I szczerze mówiąc chyba nie chcę, bo trochę szkoda by mi było tych zaszczanych butów.

Rozmawiając z Prezesem cały czas lustrowałem otoczenie. Nie dojrzałem szpiega z lornetką, nie znalazłem czujnego oka kamery ani mikrofonów podsłuchu – wszystko było OK, a jednak Prezes wiedział, że nie jest OK. Podświadomie (a może świadomie?!) wyczuł, że mam w życiu trudny czas. Że rano ustawiam drzemki, choć nigdy wcześniej tego nie robiłem. Że wciąż jestem niedospany, nie czuję komfortu w głowie, trudno mi skupić się na pracy i treningach, bo inne rzeczy się kaszanią na potęgę.

W myśl powiedzenia „Pańskie oko konia tuczy” Prezes przez telefon (jak?!) uzdrowił moje zniszczone ZUK-iem paznokcie, ojojał mnie jak tylko mógł swoim kochanym serduchem, sprawdził tętno spoczynkowe, zmierzył morfologię krwi i powiedział kilka słów o tym, bym zjadł wieczorem tatar i popił pszeniczniakiem. Poczułem jak Jego troska przechodzi przez moją głowę i próbuje ją choć trochę poukładać.

Łubudubu!

A mimo tego, trening i tak nie wyszedł. Wychodziłem z domu z myślą o 2×4 km po 3:40-3:45. Biegi progowe to wg mnie klucz do przygotowań półmaratońskich, czułem się już w dużej mierze zregenerowany po ZUK-u, we wtorek przebieżki łapałem bez kłopotu poniżej 3:30. Robiliśmy już z B 4×3 km w takim tempie, 2×4 km wydawało się być do zrobienia.

Ale już po kilkuset metrach biegu w okolicy 3:50 wszystko się skończyło. Nie w nogach. W głowie. Bardzo rzadko, ale czasem tak mam. Wiem już wówczas, że nic z tego, że to się nie uda, choćbym na rzęsach biegł. To takie poczucie kompletnej, stuprocentowej rezygnacji. Tak jak pęka opona w rowerze i w ciągu paru sekund bezgłośnie schodzi z niej powietrze.

Ciężkie treningi to nie tylko wysiłek dla organizmu, ale w dużej mierze i dla głowy. Mówi się, że porządny treningowy wpierdol pozwala zapomnieć o problemach i zresetować głowę. Tak, ale… (zawsze jest jakieś ale). Wg mnie takie coś działa, gdy jesteś w stanie wejść na poziom tego wpierdolu. Będę w stanie wieczorem na grupowym pływaniu i będę w stanie jutro na crossficie, bo jak ktoś jest obok, to łatwiej zmusić się do wysiłku.

Tam, sam w Parku Szymańskiego, miałem serdecznie dość. Za dużo dyskomfortu było mojej głowie zanim w ogóle zacząłem biec, tak intensywny wysiłek był dla niej nie do przyjęcia. Minął narkotykowy haj po Zimowym Ultramaratonie Karkonoskim i wróciła rzeczywistość, w której w ostatnich miesiącach radzę sobie raczej kiepsko. Nie jest tak pięknie jak w Karpaczu. Myślałem, że mózg mi eksploduje, więc 2×4 km zamieniłem na 6×1 km o parę sekund na kilometrze wolniej. Też trening, też fajny, ale jednak nie to.

PS, Jeśli zaś chodzi o kolory rzeczywistości, to pamiętajcie, że dość łatwo można je dać innym. W ramach akcji #Złotynakilometr biegnę z fajnymi ludźmi sztafetę maratońską i zbieramy pieniądze dla Fundacji Spartanie Dzieciom, która przekazuje je na wyjazdy rehabilitacyjne dla niepełnosprawnych dzieci. Jeśli podobał Ci się powyższy wpis, wpłać piątaka, OK? Wpłaty robimy o TUTAJ.

6 KOMENTARZY

  1. A no jak to powiedział kiedyś Ferdek Kiepski – Życie to nie je bajka, to je bitwa.
    Cokolwiek się stało to życzę by wróciło na właściwe tory.
    r.

  2. ja chciałem zabrać głos w sprawie obrony szykanowanych kotów, na temat których padły tutaj mocne oskarżenia. Mam w domu dwa takowe stwory i nigdy, przenigdy żaden nie nasikał mi w trzewiki, ani nigdzie indziej niż kuweta.
    Wiesz, że koty są bardzo podobne do ludzi. Kiedy jest im dobrze przychodzą pomruczeć na kolankach kiedy zasiadasz na kanapie, albo zwijają się obok Twojej głowy kiedy śpisz (albo na klawiaturze laptopa jak piszesz coś na bloga). :-)
    Kiedy jest im źle, maja doły, depresje i wtedy często siadają przed ścianą i się na nią patrzą tkwiąc w bezruchu.
    Ale jeśli się dokucza kotom, wtedy one tez dokuczają – szczaniem w buty :)
    Tak wiec, przygarnij kota, bo warto !

    http://royalcanin.pl/blog/kot-znaczy-teren/
    I na koniec kotełowy suchar poranny : Wiesz dlaczego ludzie chodzą do pracy ? – Żeby ich kotom żyło się wygodnie.

    • Hehe, żarty żartami, uwielbiam kota moich znajomych, ale jak kiedyś podczas ich remontu przyjechali do nas z nim, to zaszczał skrytkę właśnie na buty;) Ale ja wiem, był w stresie wtedy;)

Skomentuj Marta Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here