Wychodzi z domu i rusza. Z lekką nadwagą, ubrana w dres „na Rocky’ego” i w piłkarskich trampkach na nogach – zaczyna biec. Dom jest na górce, zaczyna więc ostro, powiedziałbym, że na pełnej bombie. Dziurawa droga gruntowa, zupełny brak techniki biegowej i nieprzystosowane do tego buty sprawiają, że jej ścięgna i stawy wołają o pomoc, aż mnie boli jak patrzę. Ale – na oko 18-letnia – dziewczyna biegnie. Po 300 metrach szaleńczego zbiegu kończą jej się siły, zatrzymuje się i po chwili przechodzi do marszu.

Podejrzewam, że chce zrzucić parę nadmiarowych kilogramów na wiosnę. I nic w tym złego, każdy chce dobrze wyglądać, a bieganie jest w połączeniu z dietą niezłym pomysłem na to, by trochę schudnąć. Rzecz w tym, że warto to robić z głową.

Obserwując takich wiosennych biegaczy, którzy w każdym mieście tłumnie pojawiają się wraz z pierwszymi cieplejszymi dniami, zastanawiam się, dlaczego na lekcjach wychowania fizycznego nie uczy się biegania? Nie chodzi mi bynajmniej o tradycyjne „biegniemy sześć razy dookoła boiska”, tylko zrobienie tego z głową.

Przecież warto byłoby dzieciakom wyjaśnić, po co są buty biegowe, jak rozpocząć bieganie, czemu trzeba zacząć spokojnie i tak dalej. Według badania przeprowadzonego przez Instytut Badań Rynkowych i Społecznych oraz Polski Związek Lekkiej Atletyki częściej lub rzadziej biega ponad 20 proc. Polaków, to grube miliony!

Myślę, że to sporo więcej niż potrzebuje znać na pamięć przepisy piłki ręcznej, rozmiar boiska do nogi czy nawet umiejętność wykonania dwutaktu. Jestem zwolennikiem jak najszerszego rozwoju ruchowego młodzieży, dobrze byłoby gdyby na WF-ie dzieciaki były uczone wielu sportów, ale mam wrażenie, że pomija się w tym bieganie. Decydenci uznają chyba, że biegać każdy potrafi i nie trzeba tego uczyć. To błędne myślenie.

PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułTen, w którym dzwoni Prezes
Następny artykułTen z wagą startową
Krasus – biegacz, napieracz, triathlonista i pĄpkins pełną gębą. Jego filozofia uprawiania sportu łączy ciężką pracę i ciągłe dążenie do bycia lepszym z dobrą zabawą, bo przecież w życiu chodzi o to, by było fajnie. Zrobił swoje jeśli chodzi o uklepywanie asfaltu i teraz realizuje się w terenie. W lesie, z mapą czy w górach czuje się jak ryba w wodzie!

6 KOMENTARZY

  1. Marcin, oczywiście to jest jakiś problem, że biegania jako „najprostszej formy ruchu” nie edukują w szkole w formie teoretycznej. Większym jednak problemem jest to, że uczniowie zwyczajnie nie chcą teraz chodzić na lekcje WF-u zasłaniając się alergiami i Bóg raczy wiedzieć czym tam jeszcze. Czy ktoś z teraźniejszych 17-18 latków siedział kiedyś na trzepaku? Haratał w gałę do bramek ustawionych z plecaków szkolnych czy worków? Grał w kapsle?
    r.

    • A, to już inna sprawa, że duża część młodych ludzi woli siedzieć z konsolą..:( Wydaje mi się jednak, że nauczyciel WF z pasją, taką prawdziwą, potrafi zaszczepić w młodych miłość do sportu. Wiele zależy też od rodziców. Patrzę na dziewczyny Rava, które obie są bardzo aktywne i uprawiają start i serce mi się cieszy. Ale nie każdy rodzic tak robi…

  2. Większość wychodzi z założenia, że przecież każdy biegać umie. Co w tym trudnego? Bieganie to „najprostsza forma ruchu”, wystarczy stawiać krok za krokiem. Dużo nauczycieli pewnie nie ma pojęcia o bieganiu, takiego, jak my ludzie trenujący to.
    Często nauczycielami WFu są ludzie z przypadku. Sam miałem taką sytuację, moja nauczycielka z podstawówki za każdym razem rzucała nam piłkę do nogi, i „mata, grajta”. Ona natomiast szła na kawę…
    W gimnazjum i liceum podobnie, dawali nam piłkę do nogi czy siatki i sobie szli. Dopiero jak było trzeba oceny wystawić, to było wszystko na jednej godzinie: skoki w dal, dwutakt, rzut piłką lekarską… To było stosunkowo niedawno, bo mam 23 lata i myślę, że dalej tak samo jest w szkołach.

    • Właśnie, właśnie. Wszystko zależy od człowieka. Znam paru nauczycieli WF, którzy sami uprawiają sport i przenoszą to na lekcje – wciągają w aktywność tłumy dzieciaków! Ale najczęściej jest chyba tak jak mówisz, „mata i grajta”.

  3. Napisałeś o tym, o czym sam myślałem, żeby od dawna powiedzieć.
    Największym problemem jest chyba to, że na WFie jest tak jak na pozostałych lekcjach – lecimy schematem, Ci, którzy się wpasują – będę mieli łatwo, ci niepasujący – albo płacz i zgrzytanie zębami albo lewe zwolnienie. Ja, z racji pewnych fizycznych ograniczeń (porażenie splotu barkowego) zawsze byłem fatalny z gier zespołowych (gorsza koordynacja) i sportów siłowych typu piłka, skok w dal itp.

    We wczesnych klasach podstawówki ćwiczyłem bez taryfy ulgowej, narażając się na żarty i śmieszność (dzieci bywają okrutne) także ze strony nauczycielki (idioci też bywają okrutni).

    W liceum po prostu unikałem wf-u i jechałem na dwójach, zaliczając tylko te durne przewroty w przód, tył i dwutakty, z których zawsze byłem najgorszy, także wywołując ogólną wesołość. Nie muszę chyba dodawać, jak to wpływa na samopoczucie, szczególnie w towarzystwie ludzi, dla których o wiele bardziej nobilitujące jest to, że ktoś dobrze gra w basket a nie to, że ma poukładane w głowie.

    I tak pół życia opierdzielałem się tu i tam, grzejąc ławkę albo udając, że 40 raz w tym semestrze zapomniałem stroju ;)

    Na studiach poszedłem po rozum do głowy i od razu stanąłem przed komisją, która wbiła mi zwolnienie na cały okres trwania WFu czyli na dwa lata. Już nie byłem nieudacznikiem, tylko cwaniakiem ;)

    Naturalnie te wszystkie lata unikania sportu sprawiły, że pod względem sprawności fizycznej byłem tak daleko z tyłu, że szkoda gadać. I kiedyś w końcu, z drugim kolegą, zaczęliśmy chodzić na siłownię. On był jeszcze bardziej chuderlawy niż ja, więc dobrześmy się dobrali. Okazało się, że na siłce ta moja porażona ręka wcale aż tak nie przeszkadza (wiadomo, progres był wolniejszy, ale to mi nie przeszkadzało) i kilka lat poćwiczyłem sobie siłowo, trochę zmieniając swoje ciało. Okazało się, że jednak mogę podźwigać żelastwa a w wakacje na studiach popracować na budowie (wcześniej wszyscy dookoła wmawiali mi, że nie ma szans i taka praca mnie zniszczy).

    Potem jakoś straciłem serce do siłowni, zyskałem kilkadziesiąt nadmiarowych kilogramów i oto znalazłem się w tym samym miejscu co dziewczyna z początku Twojego wpisu. Początki były trudne, miłość nie pojawiła się od razu ale z biegiem czasu się dotarliśmy i oto romans z bieganiem trwa do teraz. Wprawdzie Kenijczycy jeszcze mnie wyprzedzają, pozostałe 3/4 uczestników również, ale biegam już ze 4 lata, żyję, mam super wydolność a co najważniejsze – moja średnio sprawna ręka wcale mi w tym nie przeszkadza.

    I podsumowując tą nieco przydługą historię mojego życia biegowego życia, pytam sam siebie – CZY DO WUJA PANA KTOŚ NIE MÓGŁ MI TEGO BIEGANIA PODSUNĄĆ OD RAZU? To tylko gdybanie, ale mogę przypuszczać, że ta sportowa strona mojego życia mogła by się wtedy potoczyć zupełnie inaczej. Cóż, nie ma się co nad tym zastanawiać, bo przeszłości nie zmienię. A wracając do pytania o bieganie na WF-ie? Pewnie szybko to się nie stanie – bo wymagało by to od nauczycieli INDYWIDUALNEGO PODEJŚCIA, którego w naszej szkole niestety brak. Naturalnie, zdarzają się Nauczyciele przez duże N, ale to są rzadkie perły, w dodatku rzucane przed wieprze :)A uczniowie dalej będą kopać piłkę, uczyć się dwutaktu, wspinania po linie i tego, jak zrobić aby dostać zwolnienie z WFu. Ufff, całe szczęście, że mnie już to nie dotyczy :D

    • Jacek, dzięki za bardzo rzeczowy i ciekawy komentarz. Tak jak piszesz, indywidualne podejście – oto klucz! Ale trzeba go mieć i chcieć.. Nie wyobrażam sobie zmuszania dzieciaka z porażeniem barku do nauczenia się gry w kosza albo w ręczną, no kurde mać. Ale w bieganiu, tak jak piszesz, nie przeszkadza to w ogóle! Tylko właśnie potrzebowałbyś takiego kogoś..

      To może być nauczyciel, to mogą być ogarnięci rodzice, a może być otoczenie po prostu. „Za moich czasów” zwolnienia z WF to był obciach, całe dnie spędzaliśmy na podwórku, skacząc po drzewach, ścigając się na rowerach albo grając w piłkę. Bo taka była ekipa pod blokiem i robiliśmy to wszystko razem.

      Fajnie, że w końcu odnalazłeś swoją ścieżkę. Lepiej późno niż cale, nie? I co z tego, że 3/4 uczestników Cię wyprzedza – robisz co lubisz, to jest najważniejsze. Romansuj sobie z bieganiem, korzystaj z niego, bo daje ogromną radość i satysfakcję. Tak trzymaj!:)

Skomentuj Jacek Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here