Tabliczkę „1 km” mijam mając na zegarku około 1300 metrów. Myślę sobie „Pewnie jakiś dowcipniś przestawił oznakowanie” i lecę swoje. Dość mocno, pierwszy kilometr w 3:32, bo nie chciałem za bardzo zgubić czołowej grupy – jak zwykle na biegach, niektórzy wypili paliwo rakietowe i wypruli niczym bolid Roberta Kubicy. Po jakichś 500 metrach byłem na 13-14 pozycji, ale zaczynałem wyprzedzać. Niestety, po kolejnym kilometrze okazało się, że nadal mamy nadłożone te 300 metrów – wiedziałem już, że z trasą było coś nie tak.

Dopiero po biegu okazało się, że prowadzący nas pilot pojechał inaczej niż chcieli organizatorzy. Wygląda na to, że ci w ostatniej chwili zmienili trasę, ale nie poinformowali o tym pilota – taka przynajmniej wersja krążyła po południu „na mieście”. Jak było naprawdę, nie ma dziś znaczenia. W wynikach napisano, że dystans biegu wyniósł 10,3 km. No to mam życiówkę na 10,3 km – 37:08. Średnie tempo 3:36 cieszy:)

Wiedząc, że ze złamania 36 nic nie będzie, musiałem sobie przestawić w głowie z „walczę o czas” na „walczę o miejsce”. Bo to jednak trochę inna strategia. Na podbiegu (trzeci kilometr) była już ósma-dziewiąta pozycja. Ciągnąłem małą grupkę, a że nie było chętnych do dawania zmian, to musiałem cały wiatr (a piździło wmordęwindem niemiłosiernie!) na swoją wątłą klatę. No ale co zrobić. Na nawrotce 5,3 km i około 20 minut. Masakra.

Ale dopiero teraz miała zacząć się prawdziwa zabawa. Pięć kilometrów z wiatrem, w tym solidny zbieg. Skończyło się więc szczypanie. Złapałem tempo 3:30 i pofrunąłem. Ten odcinek zrobiłem w około 17:10. Obok kolega triathlonista z Bydgoszczy, przebiegliśmy razem kilka kilometrów, zamieniając w tym czasie może z pięć słów. Dycha to nie intensywność na pogaduchy o dupie Maryni.

Biegliśmy już na siódmej-ósmej pozycji, ale przed nami było widać kilka pojedynczych osób. Miałem wielką nadzieję, że kogoś uda się dorwać. Wiatr w plecy sprawił, że nawet po zbiegu dałem radę trzymać tempo poniżej 3:30, a wręcz i przyśpieszyć. 3:27, 3:30, 3:22, 3:25 – takie bieganie to ja lubię! Tri-kolega odpadł bodaj na dwa i pół kilometra przed metą, szóstego dorwałem kilkaset metrów później, a potem wyszedłem na piątą pozycję, przed sobą mając czwartego zawodnika.

Przez ostatnie tysiąc metrów (albo więcej) goniłem go ile sił w nogach, ale miał jeszcze zapas sił i uciekał. Odległość zmniejszała się bardzo powoli. Na 200 metrów przed metą czekali pĄpkinsowi kibice. Bartas ruszył do biegu ze mną i motywował do dociśnięcia na ostatnich metrach. Dzięki niemu udało się jeszcze trochę podkręcić tempo, wg zegarka w okolice 2:45, ale nie wystarczyło to do doścignięcia zawodnika przede mną, straciłem do niego sekundę. Niewiele? Przy takim tempie to jest ładnych pięć metrów.

Na mecie piątki ze współbiegaczami, ciepła bluza od bratowej i tatuśka i czekamy na resztę biegnących. I niespodzianka w wynikach – piąte miejsce open dało mi pierwsze w kategorii M30, bo cała czwórka przede mną była z M20! Miłe pocieszenie dla braku życiówki. Nadal pozostaję więc trzecim najszybszym pĄpkinsem uwzględniając trasy bez atestu, bo na atestowanej Wybiegany ma lepszy wynik.

Z XXIII Biegów Żnińskich na długo zapamiętam dwie chwile.

Prezesem klubu organizującego bieg jest mój nauczyciel WF-u z podstawówki. Jako dziecko nie zapowiadałem się raczej na sportowca. Byłem z tych aktywniejszych, ale chuherkiem raczej, udzielałem się bardziej w sportach drużynowych, jednak poza poziom ekipy szkolnej to nie wychodziło. Słabość organizmu nadrabiałem aktywnością i walecznością. Gdy w niedzielę Pan Stanisław Goclik wręczał mi puchar, miał w oczach taką szczerą, serdeczną radość. To było naprawdę bardzo miłe.

Dla takich chwil warto ciężko pracować:) / fot. Gmina Żnin
Dla takich chwil warto ciężko pracować:) / fot. Gmina Żnin

Nie mniej radości spotkało mnie jeszcze przed samym biegiem. Stałem ze znajomymi (zawody w rodzinnym miasteczku mają tę zaletę, że masę ludzi się zna), gdy nagle spod ziemi wyrosło troje pĄpkinsów. Przyjechali spod Poznania zobaczyć pałucki odłam i pokibicować! Bartek oczywiście miał w tym swój interes. Chciał osobiście dopilnować, bym czasem nie poprawił jego życiówki i pewnie przekupił tego pilota, coby źle pojechał;)

Żarty żartami, ale powiem Wam, że właśnie takie momenty udowadniają, że #smashingpĄpkinsforever to nie jest puste hasło.

Stats&hints XXIII Biegi Żnińskie

Wynik: czas 37:08 (dystans w oficjalnych wynikach 10,3 km; tempo 3:36); 5/385 miejsce w klasyfikacji open; 1/118 miejsce w M30-39.

Zapis w serwisie Endomondo: kliku-kliku.

Warunki pogodowe: 8 stopni Celsjusza, wiatr około 25 km/h wiejący w twarz przez pierwsze 5 km i w plecy na powrocie. Pochmurnie.

Sprzęt i ubranie:
spodenki Newline Imotion 2 Layer (do kupienia w Natural Born Runners);
pĄkoszulka Newline Base Cool Tee (do kupienia w Natural Born Runners);
bokserki Brubeck Fitness BX10380 (do kupienia w Natural Born Runners);
rękawki Halfworn w czachy i Smashing Pąpkins (kup na stronie Halfworn);
buty buty Adidas adiZero Adios Boost 2 (przeczytaj recenzję);
skarpety Shut up legs!;
Garmin 910XT.

Jedzenie/picie:
w trakcie biegu nic nie jadłem ani nie piłem;
na śniadanie (4h przed startem) jajecznica z trzech jaj, chleb z dżemem, a potem banan.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here