Proszę, oto używanie dla tych, co mówią, że marudzę, że wiecznie jestem niezadowolony i mam niedosyt. Sama ta teza jest oczywiście nieprawdziwa, bo czasem jestem naprawdę w pełni zadowolony i w milionie procent szczęśliwy z wyniku (a na przykład taki ZUK czy Półmaraton Warszawski). Ale pamiętajcie, że jestem sportowcem, a sport (w odróżnieniu od rekreacji) często polega na walce o zwycięstwo. Czasem jest to walka o zwycięstwo z własnymi słabościami, czasem z kolegą bezpośrednio lub z jego wynikiem, a czasem chodzi po prostu o jak najlepsze miejsce w zawodach. I tak jak to kiedyś Błażko napisał (kliku-kliku) czasem przegrywamy. Właściwie to częściej przegrywamy niż wygrywamy.
Zasada Monte Kazury (to cykl biegów) jest taka, że do generalnej klasyfikacji liczy się suma trzech najlepszych miejsc i chodzi o to, by suma ta była jak najmniejsza. Jest więc ogromna różnica, czy zajmę pozycję szóstą, czy dziesiątą. W pierwszych zawodach byłem szósty, do czwartego i piątego straciłem niewiele. A apetyt rośnie w miarę jedzenia. 10 maja miałem być mocniejszy. Miałem pobiec mądrzej, ukończyć z lepszym czasem i na lepszej pozycji.

I udało się to zrealizować, lecz w ograniczonym zakresie. W pierwszej edycji zacząłem od okrążenia w 7:33 (relacja: KLIKU-KLIKU), teraz byłem mądrzejszy i pierwsze kółko pobiegłem w 7:50. Liczyłem, że uda się utrzymać i skończę w okolicach 23:30, co powinno dać miejsce w okolicy pierwszej piątki (trochę mocniejsza obsada), no i sensowną życiówkę.
Niestety, na liczeniu się skończyło. Sapałem, charczałem, furczałem jak parowóz, obserwowałem łydki Ejsida, który wyprzedził mnie na początku drugiego kółka, i walczyłem, ale efekt był mizerny. Bo choć zwolnienie na kolejnych okrążeniach było mniejsze niż miesiąc temu (7:50 do 8:10 vs 7:33 do 8:20), to i tak kicha wyszła. Nie utrzymałem tempa, Bela odjechał mi na drugim kółku, a dodatkowo na ostatniej górce wyskoczył mi zza pleców jeszcze jeden zawodnik, a ja nie miałem nawet krzty siły na kontrę i skończyłem dziesiąty, do siódmego tracąc tylko i aż 5,5 sekundy.
Nadal muszę pracować nad zbiegami, wciąż to mój najsłabszy element. Niektórzy przebierają nogami dwa razy szybciej niż ja, inni sadzą kosmiczne susy jak z Gdańska do Rzeszowa, a obie grupy mijają mnie na zbiegu jak furmankę. Mam nadzieję, że przed Rzeźnikiem uda się zrobić jeszcze jeden zadaniowy trening na górce – właśnie zbiegów.
W dwóch pierwszych edycjach startowałem na nogach przepalonych weekendową walką o życiówkę na 10 km, ciekaw jestem, co będzie, gdy 14 czerwca (zmiana terminu z soboty na wtorek) pobiegnę na świeżości. Monte Kazura to dla mnie priorytet C, start niby bez znaczenia w dłuższym terminie, ale jednak dusza sportowca się zawsze odzywa…:)
Stats&hints Monte Kazura 2016 #2
Wynik: czas 24:06,3; 10/156 miejsce w klasyfikacji open.
Zapis w serwisie Endomondo: kliku-kliku.
Warunki pogodowe: 23 stopne Celsjusza, wiatr poniżej 10 km/h. Słonecznie, ciepło, duszno.
Sprzęt i ubranie:
pĄkoszulka Newline newline Base Cool Tee Smashing Pąpkins (do kupienia w Natural Born Runners);
spodenki Newline Compression Knee Tights;
bokserki Brubeck Fitness BX10380 (do kupienia w Natural Born Runners);
buty Inov8 Terraclaw 250 (do kupienia w Natural Born Runners);
skarpety Seger Running Mid Trail (na razie nie do kupienia, ale czekajcie…;));
Garmin 910XT.
Jedzenie/picie:
W trakcie biegu nic nie jadłem ani nie piłem.