Wolno zacznijcie, jedzcie, pijcie (nawet na siłę!) i nie marnujcie czasu na przepakach, a przede wszystkim współpracujcie w drużynie – to w skrócie moje podejście do Biegu Rzeźnika. W ten sposób zrobicie optymalny wynik na możliwości Waszej drużyny, pod warunkiem oczywiście, że znacie te możliwości.

W tekście o przygotowaniach do Rzeźnika pisałem już o swoim podejściu do tego biegu. Chciałbym teraz przybliżyć Wam w konkretach, jak to wyglądało w przypadku naszej ekipy, czyli Natural Born Pąpkins. A jeśli ktoś jeszcze nie czytał relacji z samego biegu, to koniecznie klika o tutaj (KLIKU-KLIKU – jak ktoś przeczytał już, to może i drugi raz, bo podobno fajnie wyszło, niektórzy nawet chwalili).

Taktyka na Bieg Rzeźnika

Zgodnie ze wskazówkami z książki „Szczęśliwi biegają ultra” (kup w NBR), rozpisaliśmy sobie na Rzeźnika międzyczasy wg taktyki „negative splits”, przy czym nie znaczy to dosłownego zwiększenia tempa, a wzrost intensywności, bo na Rzeźniku najszybszy jest pierwszy odcinek do początku szlaku w lesie i nie ma co za bardzo się na nim obijać, bo minuty uciekają. O tym jak przygotować sobie międzyczasy na bieg ultra przeczytać możecie u Szerpy (część 1 i część 2). Biegliśmy te pierwsze 8 km gapiąc się w zegarki i gdy tylko tętno za bardzo rosło, stopowaliśmy się. Sprawę ułatwiał nasz wyrównany poziom biegowy, nasze pulsometry reagowały bardzo podobnie. Pierwsze osiem kilometrów zrobiliśmy w tempie około 5:20. Na pierwszym kilometrze wyprzedzali nas wszyscy, mieliśmy wrażenie, że nawet starsze panie w beretach i kobiety w ciąży biegną szybciej. Podejrzewam, że wylądowaliśmy około setnego miejsca. Po kilku kilometrach inni zwolnili, a my utrzymaliśmy intensywność i zaczęliśmy wyprzedzać, parę za parą i tak aż do mety…

Na pierwszym liczeniu (przy ognisku) byliśmy na 52. miejscu, na Przełęczy Żebrak na 46., do Cisnej dobiegliśmy jako bodaj 27. para. A wybiegliśmy z niej jako 14. (się ma te przepaki, co?) i dalej wyprzedzaliśmy, aż ulokowaliśmy się na siódmym miejscu. Co więcej, wydolnościowo był jeszcze zapas, w mocniejszej końcówce przeszkodziły nam problemy ze skurczami u Beli oraz moje braki w technice zbiegania, przez które cierpiałem mięśniowo.

Bieg Rzeźnika 2016 / fot. Julita Chudko
Bieg Rzeźnika 2016 / fot. Julita Chudko

Ważne jest jeszcze jedno: nie zatrzymujcie się bez naprawdę ważnego powodu. Jemy i pijemy na podejściach (jest wtedy bezpieczniej), a nie na postojach! Kurtkę też można zdjąć i schować do plecaka idąc. Praktycznie wszystko poza sikaniem można zrobić w ruchu. Jeśli przyszpili Was sikanie, starajcie się zrobić to jednocześnie lub inaczej wykorzystać czas, np. na schowanie czołówki, zdjęcie kurtki itd.

Żywienie na Bieg Rzeźnika

#żryjzcałychsił – serio. Już rok temu przed KarkonoszManem MKON wbijał mi do głowy jedno: „Futruj się ile tylko możesz, jedz do oporu!”. Nasze założenie na Rzeźnika było takie, by jeść nie rzadziej niż co 40 minut. Raz zjadaliśmy po żelu, innym razem po pół batona, albo po całym, albo banana – ważne, by dostarczać organizmowi energię.

Przed biegiem, na „śniadanie” (jedzone gdzieś w okolicy 1:30 w nocy) poszło kilka wafli ryżowych z dżemem. A podczas 9,5 godziny biegu wpałaszowałem:
– kilkanaście żeli energetycznych (zdecydowana większość to ulubione Honey Stinger (różne smaki – do kupienia w NBR), a do tego rozrobiony w małym bidonie (0,2 l) koncentrat Agisko (żele Agisko w NBR);
– bodaj trzy lub cztery batony (głównie Chia Charge (do kupienia w NBR), a do tego polskiej produkcji BeHarmony (warto sprawdzić, fajne są!);
– banana;
– prawie całą chałwę;
– ze cztery kostki gorzkiej czekolady i kilka daktyli.

Bela natomiast zaraportował:
– pięć żeli ALE (do kupienia w NBR);
– pięć żeli Honey Stinger (do kupienia w NBR);
– trzy duże Enervity z zakrętką (do kupienia w NBR);
– batony Chia Charge (do kupienia w NBR);
– kawałek chałwy;
– kilka kostek czekolady.

Bieg Rzeźnika 2016 / fot. Piotr Dymus
Bieg Rzeźnika 2016 / fot. Piotr Dymus

Obaj dostarczaliśmy też węglowodany w płynie. Mieliśmy pić co 20 minut, ale temperatura była jak dla mnie za wysoka, piłem więc częściej, nawet łyk co 10 minut. Obaj mieliśmy Isostara. Ja zmieszałem go z cytrynowym BCAA firmy ALE (do kupienia w NBR). A do tego dużo coli z wodą. Łącznie wyszło tego w moim wypadku:
– ponad 4 litry mieszanki izo/BCAA;
– prawie 2 litry mieszanki cola/woda;
– około litr wody.

Cola z wodą to świetne rozwiązanie. Sama cola byłaby zbyt słodka, zmieszana z wodą jest smaczna, zawiera sporo cukru i orzeźwia. Polecam. Do mety dotarłem wprawdzie z pustym bukłakiem, ale na koniec piłem już dużo, bo było gorąco i wiedziałem, że mogę wypić wszystko, więc sobie nie żałowałem.

Co ważne, nawzajem pilnowaliśmy się z jedzeniem. Pomny ubiegłorocznej BOmby BOskiej dokładniej patrzyłem, czy Bela je. I jadł:) Pod koniec musieliśmy już trochę w siebie wmuszać żele, ale wiedzieliśmy, że bez tego nie da się dalej mocno napierać i ta wiedza wygrała z niechęcią do jedzenia. Po wielu godzinach zmęczenia jest niechęć do jedzenia, ale po prostu trzeba jeść i koniec.

Przepaki w Biegu Rzeźnika

Rok temu podpatrzyliśmy zwycięzców, którzy na przepaku mieli swoich ludzi i tylko wymieniali plecaki, praktycznie się nie zatrzymując. Regulamin pozwala na pomoc osób trzecich w miejscach do tego wyznaczonych, więc skorzystaliśmy z tej furtki. Wystarczy spojrzeć na wyniki i widać, że niektóre pary spędzały na punktach odżywczych po kilkanaście minut na każdym. Nie dość, że to marnowanie czasu, to jeszcze człowiek wybija się z rytmu. Każdy postój wymaga potem ponownego rozpędzenia nóg i nie jest to proste.

Postanowiliśmy do minimum ograniczyć czas spędzony na punktach i faktycznie nam się to udało. Łącznie trzy punkty zajęły nam 56 sekund. To wymaga zaangażowania dodatkowych ludzi, ale w końcu NBR Team i Smashing Pąpkins to nie są byle jacy ludzie:) Spisali się na medal! Mieliśmy najlepszy support na świecie. Zresztą, zobaczcie ten filmik. Za każdym razem jak go oglądam, mam ciarki na plecach.

Nie marnowaliśmy też czasu na trasie – żadnego podziwiania widoków, wylegiwania się na polankach czy spacerów, gdy dało się biec. A jak nie dało się biec, to był dynamiczny marsz, a nie ociąganie się. Od leżenia na polanie są pĄrekonesanse, acz pod koniec kilka razy musieliśmy się zatrzymać na rozciągnięcie atakujących skurczy lub raz, gdy mi chwilowo skończyły się siły. Trwało to jednak dosłownie kilka sekund.

Współpraca w drużynie na Biegu Rzeźnika

Że wybór partnera jest niezwykle istotny, to chyba jasne. W relacji pisałem już o naszej współpracy, ale powtórzę tutaj co najważniejsze. Sporo razem trenowaliśmy (zarówno w górach jak i w mieście), znamy się, rozumiemy i jesteśmy na podobnym poziomie biegowym. Na dodatek komunikowaliśmy się ze sobą podczas biegu, także przed nim ustaliliśmy pewne zasady. To oczywiste, że jak cierpisz, to mówisz partnerowi, prawda? Niby tak, a jednak nie. Wielu zawodników dopiero na mecie przyznawało się partnerowi do kryzysów, zupełnie nie rozumiem takiego podejścia. U nas od razu były jasne komunikaty: „Zaczekaj”, „Zwolnij”, „Boli”. A za każdym komunikatem jednego, szła reakcja drugiego. Obaj mieliśmy cholerne kryzysy, ale wzajemnie sobie pomagaliśmy i dzięki temu wszystko co miało zagrać – zagrało.

Bieg Rzeźnika 2016 / fot. Ultralovers
Bieg Rzeźnika 2016 / fot. Ultralovers

„Co do sikania, to ja powinienem sikać na zbiegach, bo Cię dogonię, a Ty na podbiegach, nadrobisz.” – ten cytat z maila BB, któremu wysłałem ten wpis, oddaje poziom znajomości siebie nawzajem, o jaki mi chodzi:)

Mieliśmy w plecaku linkę i kilka razy się spięliśmy. Tak naprawdę nie było wtedy fizycznego ciągnięcia, bardziej chodziło tu o psychikę. Osoba z tyłu stara się utrzymać równe tempo za prowadzącym, dzięki czemu para lepiej napiera pod górę. O tym, jak linkę zrobić pisała u siebie BOska. To patent z rajdów przygodowych, o którym Magda i Krzysiek Dołęgowski pisali w „Szczęśliwych…” (a książka naprawdę warta jest uwagi).

Sprzęt na Bieg Rzeźnika

O tym pisałem już w poradniku – sprzęt musi być dobry i sprawdzony. Założyłem wszystko zgodnie z założeniem, jedyna zmiana była na stopach. Zamiast świetnych skarpetek Segera, założyłem nie mniej świetne Newline, które dostałem tydzień przed startem. Newline to mój ubraniowy partner, a wcześniej nie miałem po prostu skarpetek tej marki. Od teraz mam.
Co więc miałem? Od góry:
– czapeczka z daszkiem Newline (o taka);
– pĄkoszulka – Newline Base Cool Tee (kupisz w NBR);
– rękawki w czachy i pĄ (kupisz w NBR);
– spodenki Newline Imotion 2 Layer (kupisz w NBR);
– bokserki Brubeck Fitness BX10380 (kupisz w NBR);
– skarpetki Newline Tech Socks High (o takie);
– stuptuty Inov8 (kupisz w NBR);
– buty Inov8 Terraclaw 250 (kupisz w NBR).

Dzięki temu, że mieliśmy prywatne wsparcie na przepakach, mogliśmy sobie pozwolić na bieg na trzy plecaki.
– Zacząłem od starego dobrego Quechua Trail 10 Team;
– drugą część pobiegłem w najpopularniejszym chyba obecnie plecaku biegowym Grivel Mountain Runner Comp (do kupienia w NBR), którego fenomenu jednak nie do końca rozumiem, bo moim zdaniem ma on za dużo wad, ale o tym będzie w oddzielnym tekście;
– finiszowałem zaś w Adidasie Terrex Speed Backpack, który choć ma wady (pisałem o nich na łamach Kingrunnera Ultra), to jest genialnie wygodny i lubię w nim biegać.

Bela zaś miał:
– Adidas Terrex Speed Backpack;
– Ultimate Direction SJ Ultra Vest 3.0 (kupisz w NBR);
– Inov-8 Race Elite Vest (kupisz w NBR).

Cała nasza sprawa nie udałaby się, gdyby nie pomoc wspaniałych ziąbli, supporcie, byliście najlepsi! No i wsparcie Natural Born Runners (dla nas obu) oraz Newline (dla mnie) i Adidas (dla Beli). Fajnie mieć takich ludzi.

I to chyba tyle. Jeśli ktoś z Was ma jakieś pytania, zapraszam w komentarzach, postaram się rzeczowo na każde odpowiedzieć.

Czy zmieniłbym cokolwiek w naszym Rzeźniku? Kurde, chyba nie. Mam wrażenie, że na 100 proc. wykorzystaliśmy swoje możliwości i trasę. Sam start był też dla nas kolejną lekcją. Po cichu mam gdzieś w głowie myśl, że za dwa-trzy lata moglibyśmy razem na tę trasę wrócić i…:)

Główne zdjęcie na górze Piotr Dymus.

PS, wciąż prowadzę maratońską zbiórkę dla Amnesty International. Jeśli podobał Ci się ten tekst, to może wpłacisz piątaka? KLIKU-KLIKU.

6 KOMENTARZY

  1. Lubię takie techniczne wpisy, może fajnie zajrzeć od kuchni na taki bieg.

    Jak tak czytam o waszym żywieniu to dochodzę do wniosku, żeście zeżarli tyle kalorii co na dobrym góralskim weselu a już na pewno więcej wypili:D Nie sądziłem, że zjada się aż tyle i na takiej częstotliwości ale jak widać tak trzeba bo energetycznie nie mieliście problemów. Nie próbowaliście robić jakieś przełamania smaku czymś np słonym? Bo faktycznie pod koniec ta słodycz już pewnie ledwo wchodziła…

    Co do przepaków to już w zeszłym roku podobało mi się Twoje podejście z gotowym plecakiem a w tym roku jeszcze to rozwinąłeś. Na prawdę świetne rozwiązanie. Do tego czekająca ekipa, z pewnością dla nich samych już chciało się mocniej napierać i byłoby nawet głupio zwalniać na trasie wiedząc, że czeka na Was taki support.

    Podsumowując: przygotowania do biegu wręcz podręcznikowe. Skoro sam przyznajesz, że nic byś nie zmienił gdzie potrafisz przyznać się do błędu to nic dodać nic ująć.

    Wielkie gratulacje, jak sam kiedyś porwę się na jakiś dłuższy rajd w górach z pewnością wrócę do tego wpisu.

    • Dzięki wielkie Bartek! Postanowiłem oddzielić część emocjonalną i techniczną z Rzeźnika, by każdy mógł czytać co chce. Ten wpis może się przydać każdemu kto chciałby wystartować w Rzeźniku (a tak naprawdę to także w każdym innym ultra), emocje zaś to emocje – przeżycia, łzy itd:)
      Co do żarcia, to ja uważam, że należy jeść tyle ile się da, bo i tak jesteśmy na minusie, im ten minus mniejszy – tym lepiej. Tak, był pomysł słonego, ale… no jakoś nie wdrożyliśmy. Prawie do końca byłem w stanie jeść słodkie (fajnym oderwaniem była chałwa – też słodka, ale inaczej). Kabanosy albo coś takiego to dobre rozwiązanie na przełamanie, o ile ktoś potrzebuje:)

  2. Pytanie mam – te bokserki Brubeck to konieczne są przy spodenkach Newline Imotion 2 Layer? Bo to aż trzy warstwy na tyłku wychodzą :-)

    • Fakt, mało tego nie jest, ale ja np. muszę mieć majtochy;) Nie umiem na przykład biegać w typowo startowych spodenkach. Myślę, że to kwestia indywidualna i dałoby się biegać w samych tych spodenkach, bez bokserek.

      • Tak właśnie czytam o tych spodenkach i się zastanawiałem czy majty są potrzebne:)
        Już wiem, że to indywidualne podejście jest ważne:)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here