Miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty.
To też nie diabeł rogaty.
Ani miłość kiedy jedno płacze,
a drugie po nim skacze.
Miłość to żaden film w żadnym kinie,
ani róże, ani całusy małe, duże.
Ale miłość – kiedy jedno spada w dół,
drugie ciągnie je ku górze.
Trudna jest ta moja miłość do pływania. Jak już idzie dobrze, a ja łapię zajawkę taką jak do biegania czy roweru, to zaraz i tak wracam do punktu wyjścia. Wydawało mi się, że zima i wiosna poszły całkiem nieźle. W Karkonoszmanie zszedłem poniżej 34 min na połówce i byłem dobrej myśli. Ale potem lekkie rozczarowanie podczas BydTri, a potem kontuzja. Trochę pływałem, trochę nie pływałem, ale uczciwie trzeba powiedzieć, że jakoś nie po drodze było mi z basenem. W lipcu w wodzie spędziłem tylko pięć godzin, w sierpniu trzy, a we wrześniu niecałe dwie. Słabo, Panie Krasus, słabo!
Pod koniec sierpnia spróbowałem trochę mocniej popływać. Po kilku wizytach na „rozpędzenie”, popływałem pięćdziesiątki i setki. Łomatkoicórko! No delikatnie mówiąc, nie szło to dobrze.Te pierwsze w 55 sekund, a drugie ledwie kilka sekund poniżej dwóch minut. I to koniec. Na więcej mnie nie stać. Czucie wody mizerne, ruchy jakieś nieskoordynowane, cały czas mam wrażenie, że się w tej wodzie szamoczę jak jakiś świeżak.
A przecież pływam już (jasna cholera!) prawie cztery lata. Nie umiem zapałać do pływania taką miłością jak do biegania czy kolarstwa. Z rowerem szosowym pokochałem się od pierwszej jazdy, w czasówce zadurzyłem jak tylko stanęła w pokoju. A pływanie…?
No nie idzie.
Mam milionprocentowe przekonanie, że to piękny sport. Że warto pływać. Że powinienem cisnąć, bo jest jeszcze sporo do urwania w tych trajlonach. Ale jednocześnie jakoś nie umiem się w basenie tak zmęczyć jak na rowerze lub biegu, czy choćby crossficie. Niby płynę te pięćdziesiątki w pałę, ale już trzy minuty po treningu w ogóle go nie czuję. Jakbym się nie zmęczył. Nie umiem tego wyjaśnić. Po porządnym treningu w innych dyscyplinach bywam „kopnięty” przez wiele godzin, a po basenie regeneruję się praktycznie od razu.
Zdaję sobie sprawę, że nie można zawsze i cały czas wygrywać, odnosić sukcesów i robić postępów. Jak mawiają klasycy: dać dupy to nie wstyd. Ja lubię jednak wiedzieć, czemu tej dupy dałem. Wyjaśnić sobie to jakoś. A z moim pływaniem to jakoś niewytłumaczalne jest.
To, co najbardziej lubię, to treningi z ludźmi. Od początku października wznawiam pływanie w grupie Kamila, mam nadzieję, że wróci mi wtedy motywacja do wylewania potu w wodzie (żarty żartami, ale w basenie też można się solidnie spocić!).
Cel jest przecież jasno określony, droga, którą podążam, kieruje się prosto na dystans na 3,8 km pływania w kanale Men–Dunaj. Cel z marzeń. Cel, którego nie mogę spieprzyć.
Gdyby nie cel jaki sobie postawiles, zaproponowałbym zmianę na Duathlon lub Crossduathlo ;) w końcu skoro to ma być przyjemnośc to poco się męczyć…
Widzisz, to nie takie proste. Bo moje uczucia z pływaniem są dość niedookreślone. Czasem sprawia mi przyjemność, a czasem frustruje brakiem postępów. To naprawdę trudna miłość, ale… jednak miłość;)
Nic nie powoduje skrajniejszych emocji niż miłość ;) Rozumiem, w końcu kobietę życia bierze się z całym pakietem…
Dokładnie. W miłości też nie jest nigdy idealnie, są lepsze i gorsze dni.
Marcin kup szorty wypornościowe dają dużą swobodę i radość w pływaniu, na początku pływaj dużo i z czasem odstawiaj je coraz częściej i pływaj bez. Mam polecam naprawdę fajna sprawa a wiem że pianka w Twoim przypadku dużo pomaga i wróci radość z pływania.
Widziałem kiedyś, bodaj Huub coś takiego robi, prawda?
Ja mam zone3 270 zeta z przesyłką i latem jak jest gorąco to idealne na trening openwater, lub jak zabronią pianek.
Pomyślę, pomyślę. Dzięki! :)
Huub robi jeszcze kickpant czyli taki 'dół od pianki’ – to ma jeszcze tego plusa (podobno) że wymusza też prawidłową pracę nóg tj. kopanie z biodra. Ale czy działa to do końca nie wiem – kolega przyszedł dziś w tym na trening, ale czy pomaga – jeszcze nie wie.
A z pływaniem mam tak samo – „biegam bo lubię, pływam bo muszę”.