Spędzając weekend od A do Z z maratończykami, można się zmęczyć. Odbieranie z dworców, szykowanie pościeli, wspólne picie, jedzenie i wygibańce różne. Ufff, muszę przyznać, że w poniedziałek wieczorem to byłem padnięty jak koń po westernie. Zagryzając chipsa o smaku tajskim (chyba jednak wolę paprykowe), pomyślałem kilka rzeczy.

1) Kibicowanie to trudna sztuka
Wiele osób stoi jak kołki i czeka na „swojego”. Jak ten biegnie, to drą się w niebogłosy, ale pół minuty później już uciekają do domów lub też stoją dalej. Kolejne pół godziny w ciszy na oczekiwaniu na kolejnego „swojego”.

2) A pĄpkinsi?
„Ale mnie ręce już bolą!” – takie rzeczy można było usłyszeć w pĄkcie kibicowania, który z prędkością światła przemieszczał się między 35. i 40. kilometrem trasy. Pojawiliśmy się tam przed czołówką, zeszliśmy ze trzy godziny później. Moc otrzymywał każdy, bez względu na koszulkę, w której biegnie. Megafon rozgrzany do czerwoności, obolałe dłonie od klaskania i chrypka w poniedziałek – oto krótki bilans kibicowania.

3) Ludzie, ogarnijcie się!
Półki w księgarniach uginają się pod ciężarem poradników dla biegaczy na każdym poziomie, internet puchnie od tekstów w stylu „Twój pierwszy maraton”, a tymczasem ludzie nadal biegną w 20 stopniach ubrani w czarne kurtki, pod którymi mają ciepłą bluzę. Nie mogę tego zrozumieć. Te same poradniki mówią, że maraton to nie tylko bieg. Żeby wzmacniać mięśnie brzucha i grzbietu, pracować nad ramionami, siłą pośladków i nóg. A większość biegaczy ignoruje te porady i biegnie, wydatkując masę energii na zupełnie niepotrzebne ruchy tułowia i kończyn. Wiedza jest dziś naprawdę dostępna bardzo łatwo, korzystajcie z tego.

4) Jak pięknie było!
Drobne uwagi krytyczne nie zmieniają jednak faktu, że Maraton Warszawski to przepiękne święto aktywności fizycznej. Energia była po prostu NIE-SA-MO-WI-TA! Nie rozpoznałem pewnie połowy osób, które coś do mnie krzyczały, tych, których nie rozpoznałem, przepraszam! Zaiwaniając w tę i nazad rowerkiem z platformą (wielkie dzięki dla Airbike za wypożyczenie!) w ramach akcji kibicowania z Amnesty International byłem tak zakręcony, że przeoczyłem na przykład grupę lecącą na trzy godziny, w której było kilku moich kolegów. Wypatrywałem wtedy na 39.–40. kilometrze naszych pĄbohaterów.

5) pĄ
No właśnie. Zawsze po dużej imprezie różowa część internetu zachwyca się tym, jak wspaniale było. Bo, kurde-blaszka, było. Jak nie zachwycać się ludźmi, którzy przyjechali z Rzeszowa tylko po to, by być? By wspierać tych, co biegli? Tak naprawdę tym razem biegnących było dużo mniej niż wspierających! Taka to drużyna, że z obecnych na pĄsta party 20 czy 25 osób maraton biegło raptem pięć czy siedem. Bo liczy się wspólnie spędzony czas, przekazana startującym energia i lody w Baśniowej po wszystkim.

Taki weekend to najlepszy sposób na podładowanie nadszarpniętych akumulatorów. Smashing Pąpkins to już nie tylko grupa biegowa, lecz grupa przyjaciół. To coś ważniejszego niż wyniki sportowe, życiówki i osiągnięcia.

#ciachależą ;)
#ciachależą ;)

6) Jesteśmy coraz szybsi!
Acz te ostatnie też się liczą i muszą budzić respekt. Najszybszy pĄmaratończyk to od niedzieli 2:47:44. Moje 2:59:01 jest dziś dopiero trzecim wynikiem na 42,2 km w drużynie, a coś czuję, że przed końcem października spadnę na czwarte miejsce (Radziula, Ty wiesz co!). Człowiek pęka z dumy, patrząc, jak robienie pĄpek w różu przerodziło się w naprawdę mocną sportowo ekipę, którą na dodatek łączy coś więcej niż sport. Ajlowju pĄ. Już za miesiąc Łemkowyna Ultra Trail i coś czuję, że na dystansie 70 km pokażemy trochę OZD:)

2:47:44. To nie przelewki, taki pĄ! Kłaniam się w pas. / fot. Sportografia.pl
2:47:44. To nie przelewki, taki pĄ! Kłaniam się w pas. / fot. Sportografia.pl

4 KOMENTARZY

  1. W 2015 kibicowałam na MW, w 2016 na połówce i jestem podobnie jak Ty zdania, że nie jest to letka robota i gardło zdarte, ale radość z tego miałam nie mniejszą niż gdybym biegła. Gdy widzisz że Twój głos podrywa do szybszego biegu ludzi, którzy są już strasznie zmęczeni i mają dość, gdy przekazujesz im swoją energię – to jest piękne!
    W tym roku biegłam i Wasz pĄ-doping był cudowny – i na 35-tym gdzie jeszcze było fajnie, i na 40-tym (a może nawet bardziej tam) gdzie już miałam totalnie dość. Wsparcie pĄDRUŻYNY i identyfkację z pĄ odczuwałam na maxa podczas tego biegu. A te pĄpki na mecie to zawsze robię z dumą że jestem z tych Pąpkinsów. Aj lawju ol!

    • Bo kibicowanie, a w maratonie szczególnie, to wspaniała przygoda:) I, tak jak piszesz, ogromna radość gdy widzi się, że działa, że przynosi efekt i pomaga tym, którzy biegną:)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here