Wracam. Emocje jak diabli. Tęskniłem za aktywnością fizyczną, za zmęczeniem, za reżimem treningowym. Za tymi mitycznymi endorfinkami. Nic dziwnego, że jaram się jak Rzym za Nerona. Ale to nie jest takie jednoznaczne. Jestem trochę niczym roczny chłopiec, który robi pierwszych kilka kroków. Tak mu się te kroki podobają, że zaczyna się za bardzo cieszyć, od razu traci równowagę i robi BAM na pupę, co oczywiście kończy się głośnym płaczem.

W czwartek poszedłem pierwszy raz na crossfit. Specjalnie wybrałem w miarę prosty dla mnie trening – skakanka, brzuch i wallballe, czyli rzuty piłką lekarską o ścianę z przysiadem. Po półrocznej przerwie nie zapomniałem jak robi się double-undersy (podwójne skoki przez skakankę). Radość skończyła się jednak szybko, jak u mojego rocznego chłopca. BAM i płacz. Technicznie skakanka szła świetnie, ale zerowa kondycja sprawiła, że po każdej serii 30 skoków padałem na ryj, próbując złapać oddech.

Kolejne serie powodowały tylko potęgowanie się frustracji i trening zakończyłem po prostu wkurzony. Oto jak go podsumowałem: „Trudno powiedzieć jak było. Czy tak jak oczekiwałem, czyli źle, czy może jeszcze gorzej, czyli beznadziejnie. Po górach sądziłem, że istnieje jakaś wydolność, a dobiła mnie skakanka. Jedynym plusem było zaskoczenie, że większość ludzi po pół roku nieobecności mnie pamiętała. To było po prostu miłe”.

W niedzielę pierwszy rower. 45 minut rekreacyjnego kręcenia przy serialu. Nawet wentylatora nie włączałem. Tętno 115 uderzeń, pomiar mocy pokazał 115 watów. Pełen luz i czysta przyjemność. Roczny chłopiec wziął w rękę samochodzik, podreptał z kuchni do małego pokoju i zaczął bawić się ze starszym bratem, pięknie było!

Wieczorem poszedłem za ciosem – basen! Plan: pół godziny spokojnego pływania. Po rozgrzewce chciałem zrobić trochę setek. Bez spiny, ot przypomnieć sobie jak to jest. Płynąc, czułem, że nawet jakoś to w miarę idzie. Wydawało mi się, że poruszam się naprawdę szybko i miałem radochę. Dopiero potem garmin poraził mnie czasem: 2:23. Spróbowałem przyśpieszyć, ale urwałem tylko kilka sekund. Masakra. Trening skończył się dokładnie tak samo jak crossfit: wkurwem na to, jak źle jest.

Przeprowadziłem jednak ze sobą rozmowę wychowawczą. Jak mężczyzna z mężczyzną.

Powrót po kontuzji to okres, gdy dumę trzeba schować do kieszeni. To czas pokory, żmudnej pracy i powolnego wracania do tego, co kiedyś się ciężką pracą osiągnęło. Trzeba zapomnieć o tempach, w jakich się biegało, mocy, jaką się wykręcało, i RX-ach na crossficie. Tego nie było. Nie sposób być w formie, jeśli przez trzy miesiące praktycznie nic się nie robiło, a wokół sześciopaku przyrosło kilka kilogramów i bynajmniej nie są to mięśnie.

Solarer Berg / fot. Challenge-Roth.com
Solarer Berg / fot. Challenge-Roth.com

Mówią, że powroty są radosne. Ja póki co tej radości nie widzę. Uświadomiłem sobie jednak, że radość ta nie jest mi tak bardzo potrzebna. Ja mam swoją motywację. Mam przed sobą największy i najważniejszy cel w sportowej karierze: Challenge Roth. Każdego dnia, gdy nie będzie mi się chciało pójść na trening, spojrzę na zdjęcie z podjazdu na Solarer Berg i po prostu wyjdę go zrobić.

Główne zdjęcie: Raindrops / fot. BelekiOlek.pl

PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułTen, w którym nie po drodze mi z pływaniem
Następny artykułTen, w którym oswajamy trenażer
Krasus – biegacz, napieracz, triathlonista i pĄpkins pełną gębą. Jego filozofia uprawiania sportu łączy ciężką pracę i ciągłe dążenie do bycia lepszym z dobrą zabawą, bo przecież w życiu chodzi o to, by było fajnie. Zrobił swoje jeśli chodzi o uklepywanie asfaltu i teraz realizuje się w terenie. W lesie, z mapą czy w górach czuje się jak ryba w wodzie!

5 KOMENTARZY

  1. Ha, wlaśnie dokładnie to obserwuję u swojej koleżanki. Wspaniała wspinaczka, wkręcona w ten sport jak mało kto. Niestety od kwietnia pauzuje bo miała mega potężną operację kolana (z przeszczepem łękotki włącznie). Teraz powoli wraca wspinając się na ściance na drogach dla początkujących, powoli ostrożnie, z pokorą. Intensywnie się rehabilituje, jest cierpliwa, mimo że na pewno ma ochotę rzucić czasem bluzgiem widząc o ile poziomów w dół poleciało jej wspinanie. Ale … powoli widać progres i jestem przekonana że niedługo wróci (ze zdrowym już kolanem) do teog co było, a pewnie nawet pójdzie dalej. I tobie życzę tego samego !

    • Ta pokora, cierpliwość, wyrozumiałość dla słabości własnego ciała i głowy.. Dużo tego wszystkiego potrzeba. Ale fakt jest taki, że nie ma innego wyjścia. Że tutaj nie ma drogi na skróty. Droga do zdrowia i kolejnych sukcesów prowadzi przez żmudną rehabilitację, a potem powolne odbudowywanie formy.

  2. No cóż, ja cierpliwie czekam na wygraną z Achillesem (to już dziewięć miesięcy zabawy) i powrót do choćby rekreacyjnego biegania. Dzisiaj mam 6 km testowego biegania, żeby zmęczyć nogę przed wizytą u fizjo (jej osobiste zalecenie) i się cieszę jak małe dziecko, że będę mógł w tym deszczu trochę się poruszać. A jak sobie pomyślę, że mógłbym pobiegać w weekend po lesie, to bym oddał za to wszystkie oszczędności. :) Tak więc, jest ta radocha po powrocie, tyle że tylko w sytuacji, w której nie ma takiego ambitnego celu jak Challenge Roth. :) Ja na 2017 mam tylko jeden cel – chciałbym móc biegać, tyle mi wystarczy do szczęścia. :) Tak więc Krasus ciesz się tym, co masz, a że będzie tylko lepiej, to potem radochę będziesz miał tylko większą. ;)

    Ja jeśli mam na coś wkurwa, to tylko na to, że tyle się męczę z kontuzją, bo mogłem ją dużo wcześniej wyleczyć, ale z wielu powodów się nie udało.

    • No, nie powiem, jak sobie myślę o Tobie, to myślę zawsze „Fuck, ten ma gorzej”. Zresztą takich „gorzej” dookoła mi nie brakuje, co jednak nie zmienia faktu, że człowiek woli patrzeć na siebie… No ale się staram. Wiem, że jeszcze niejeden wkurw mnie czeka. Że wyjdę, będę chciał biec szybko, a tu nogi i płuca nie dadzą rady. Mam nadzieję, że trener mi w tym pomoże, bo jednak zalecenia będą na pewno takie, bym sobie krzywdy nie zrobił:)

      • W razie czego w chwili kryzysu pomyśl sobie, że taki sobmar biegał dzisiaj te 6 km w tempie 5:40 i miał w szczytowym momencie puls 150 bpm. Jeszcze rok temu miałbym ze 115bpm przy tym tempie, nie więcej. :) To jest dopiero dno i dwa metry mułu. :)))

        Z drugiej strony, noga jakoś lepiej niż ostatnio pracowało, więc może powoli, powoli coś z tego w końcu wyjdzie. :) Ty do Rotha masz jeszcze 9 miesięcy – to masa czasu, więc cierpliwości i determinacji. :)

Skomentuj Krasus Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here