Stało się. Rozpocząłem współpracę z trenerem! Kto śledzi moje konto na FB (zapraszam do polubienia: kliku-kliku), ten od jakiegoś czasu wie, że do najważniejszego startu w przyszłym sezonie, pełnego dystansu IM Challenge Roth, przygotowywać mnie będzie Olga Kowalska z Trinergy. Trajlończykom Olgi przedstawiać nie trzeba, to fachowiec w każdym calu, a jednocześnie świetny sportowiec. Dość powiedzieć, że w ½IM biega poniżej 1:25.

Jak dotąd moje trenowanie było bardzo ważne i starałem się robić to najlepiej jak potrafię, ale… Sami wiecie jak to jest – różne pokusy i te sprawy. Góry, impreza, góry, wyjazd na weekend, góry… ;) Było trochę „na oko”, trochę od Sasa do lasa, a trochę „aha, biegniesz dziś progowy? No to ja też, bo razem fajniej”. Starałem się szukać wiedzy, podglądać lepszych, uczyć się sam siebie i nieźle to działało. Gdy porządnie wziąłem się za bieganie, za pierwszym razem złamałem trójkę w maratonie, potem udało się zrobić dobre wyniki w półmaratonie (ze złamaniem 1:19 w tym roku), zająć siódme miejsce w Rzeźniku, a i trajlonowych wyników nie mam się co wstydzić.
Lepiej. Mądrzej.
Teraz będzie inaczej. Po to inwestuję w czołowego trenera w tym kraju, by się słuchać i do Roth przygotować najlepiej jak potrafię. Nie jest lekko, bo po kontuzji bardzo powoli wracam do formy. Biegam obecnie w tempach prawie półtorej minuty na kilometr wolniejszych niż pół roku temu, cztery miesiące przerwy to kosmos. Pierwszy zakres kończył mi się wtedy w okolicy 4:10 min/km, teraz biegam przy tym tętnie 5:30–5:40 min/km. Wiem, że dla wielu to i tak szybko, ale pamiętajcie, że każdy ma swoje „szybko”.

Cały czas motywuję się BO i Kaśką, które po dużo poważniejszych kontuzjach wróciły i w jeszcze ciemniejszej dupie były. Choć przyznam, że nijak pocieszeniem dla mnie nie jest fakt, że inni mają gorzej. Wolałbym, by wszystkim bliskim mi osobom było najlepiej.
Zaufałem Oldze w 100 procentach i wierzę, że wyjdę na tym dobrze :) To dla mnie zupełnie inne trenowanie, szczególnie jeśli chodzi o bieganie. Konkretna rozpiska, konkretne założenia i koniec – bezdyskusyjnie robię to, co napisane. Chwilami nie jest łatwo, bo zamiast marszobiegu na dzień dobry (tak, tak, kilometr truchtu/minuta marszu!) wolałbym pośmigać kilometrówki na Agrykoli. Na dodatek frustruje mnie tętno i tempo mojego biegu, cztery miesiące przerwy to kosmos! Potrzebuję teraz dużo cierpliwości i pokory, chwilami mi ich brakuje, ale wizualizuję sobie trasę w Roth i brnę do przodu.
Nie dać się zwariować
Oczywiście, że małe modyfikacje w planie mogą się pojawiać, będę czasem negocjował weekendowy wyjazd w góry, bo przecież nie wytrzymam całej zimy na nizinach. Startem o priorytecie A++ jest Roth, ale udało mi się uzyskać pozwolenie na zimowo-wiosenne ultra, czyli Zimowy Ultramaraton Karkonoski. Potem lecę poznański półmaraton (pewnie pobiegnę go szybko, acz na życiówkę szans nie widzę), jakąś wiosenną dychę, no i trajlony (Sieraków i 5150 w Warszawie). Wszystko (poza ZUK-iem) ma być etapem na drodze do Roth.

Dojrzałem do największego wyzwania w karierze i jest to dla mnie ogromna sprawa. Zupełnie nie interesuje mnie podejście prezentowane przez wielu uczestników „najważniejsze to ukończyć”. Zamierzam tam pojechać i rozwalić parę kiosków. Na obecnym etapie trudno mówić o jakichkolwiek czasach. Czy będzie to atak na 9:30? Łamanie 10 godzin? Próba zbliżenia się do 9 godzin? Po kilku miesiącach treningów będzie można zacząć o tym myśleć, na razie skupiam się na pracy. Na szczęście, dzięki Oldze nie muszę się zastanawiać, czy wykonuję tę pracę dobrze.
Spokojne trudnego początki
Póki co jest lajtowo – 4–4,5 godz. roweru w tygodniu, trzy treningi pływackie i trzy krótkie rozbiegania. Do tego treningi siłowe. Ale jak się rozpędzimy, to będzie się działo. Mają pojawić się np. trzydniowe bloki z kilkunastoma godzinami treningu (trzeba będzie wziąć dzień urlopu ;)), treningi łączone bike-run, po których jedynym marzeniem jest nigdy więcej nie siadać na rowerze, planuję też zimowy wyjazd w ciepłe miejsca, by potrenować. Wszystko to zamierzam robić. Czeka mnie ogromnie dużo ciężkiej pracy, ale to jest właśnie to, co lubię, będzie więc pięknie.

Dzięki Oldze trening jest dużo bardziej poukładany. Choć nie mam problemu ze spędzaniem czasu na trenażerze, to dotąd zawsze było go za mało. Byłem mistrzem wymówek pod tym względem! A teraz nie ma zmiłuj: w planie mam trzy treningi kolarskie i robię je dokładnie tak jak jest napisane. To świetna motywacja do tego, by jeszcze lepiej zorganizować codzienność. Przecież płacę za to niemałe pieniądze, bez sensu byłoby więc olewać zalecenia trenerki.
Dodatkowo nie muszę się już zastanawiać nad tym, jakie treningi robić w kolejnym tygodniu. Planowanie sprawiało mi dużą frajdę, ale to spora ulga, gdy ktoś mądrzejszy zdejmuje tę pracę z głowy. Roth jest dla mnie zbyt ważne, by pozwolić sobie na eksperymenty na żywym organizmie. Chcę tam pojechać i być gotowy na wynik, który pozwoli mi z uśmiechem na ustach zająć się czymś innym niż długie dystanse trajlonu.
No to pozostaje trzymać kciuki za twoją cierpliwość. ;) Ja jestem właśnie po igłoterapii, która przynosi na razie na tyle dobre efekty, że mam ochotę jutro iść biegać 20 km po lesie, ale wiem, że nie mogę, więc będzie cierpliwy marszo-bieg. ;) I pamiętaj jednak o BO i Kasi, bo skoro można wyjść z tak czarnej dupy, jak i w ich przypadku, to z twojej nieco płytszej będzie tym łatwiej. ;) Ja z mojej zamierzam wyjść tak do końca w okolicach grudnia przyszłego roku :)
Masz konkretne plany co do tej dupy. To chyba najważniejsze!:) Bardzo mocno będę trzymał kciuki.
Powodzenia! :)
Dziękuję bardzo! :)