Jednymi z najpopularniejszych pytań przewijających się na forach i grupach internetowych dla biegaczy i trajlończyków są „co jeść na treningach?” albo „jakie suplementy kupować?”. Dla większości osób odpowiedź jest prostsza niż budowa cepa: jedz zdrowo, a nie będziesz potrzebować żadnych supli, a na trening zabieraj to, co lubisz i masz pod ręką.
Poszukiwanie idealnych rozwiązań wiąże się prawdopodobnie z chęcią dojścia do celu na skróty. Ale jedzenie żeli nie zastąpi regularnego i ciężkiego treningu. Aby osiągnąć sukces trzeba przede wszystkim zapieprzać.
Pamiętacie Adama Małysza i jego banana z bułką? Ot, proste, tanie i wszędzie dostępne węgle. Działa! Owszem, żele i batony energetyczne są ważne i potrzebne, ale nie przez cały rok. Jeśli używasz żeli na trasie triathlonu lub biegu ultra, to podczas bezpośredniego przygotowania startowego włącz je do swojej diety. Sprawdź, jak organizm zareaguje na taką ilość chemii, którą zamierzasz mu zaaplikować.
Ale nie przesadzaj!
Pierwszy ważny dłuższy start mam w maju (Triathlon Sieraków), nie ma więc najmniejszego powodu, by już teraz na całego faszerować się żelami.
Co jem na dwugodzinnych treningach rowerowych?
To, co mam pod ręką! Najczęściej banany (są energetyczne, smaczne i zdrowe, przy czym pamiętajcie, że lepsze i zdrowsze są dojrzałe – te brzydsze, z ciemnymi plamkami, im ich więcej, tym lepiej!), ale zdarzało mi się robić trening kolarski na domowych muffinkach, piernikach czy ostatnio babeczkach makowych. Do brzuszka coś wpada, doznania smakowe wspaniałe, a i węglowodanów nie brakuje :) Większość treningów w przygotowania do pełnego IM to praca w tlenie, śmiem twierdzić, że byłbym w stanie i tatara zjeść ;)
Oczywiście na treningu biegowym trudno mieć ze sobą cztery babeczki (że o rozbijaniu jajka na tatara nie wspomnę), ale już zabieranie banana czy dwóch na wybieganie jest jak najbardziej sensowne, podobnie zresztą jak wrzucenie go w plecak basenowy. Na ciężki bieg progowy brałbym żel, a nie bułkę, ale weekendowe wybieganie już tego nie wymaga, trenażer tym bardziej.
Właściwie pod każdym względem owoc (po basenie zwykłe jabłko smakuje bosko!) będzie lepszy niż żel albo baton. Nawet najzdrowsze produkty ze sklepów sportowych raczej nie są zdrowsze niż owoce, a różnica w cenie to kosmos. Banan jest pięć‒dziesięć razy tańszy niż żel energetyczny.

Tak samo jest zresztą z piciem. Póki co trenuję głównie na wodzie i działa. Oczywiście gdy zbliży się sezon startowy, włączę do menu izotoniki, BCAA, żele i batony, ale mam pomysł, by jeden długi rower zrobić na pączkach ;) 150 czy 200 kilometrów to idealna okazja, by bez obawy o nadmiarowe kalorie wciągnąć nawet siedem pączków od Zagoździńskiego. Brzmi jak trening roku, tylko jeszcze nigdy nie jeździłem czasówką z plecakiem (bo gdzie te pączki pomieścić?), puryści kolarskiej stylówy będą załamani.
Co jeść na zawodach?
Nie ma oczywiście uniwersalnych rozwiązań, bo każdy ma inne preferencje, mogę jedynie powiedzieć Wam, co ja lubię. Pamiętajcie, by przed startem znaleźć po prostu swoje rozwiązanie. Zwróćcie uwagę zarówno na kaloryczność, jak i wygodę rozpakowywania czy jedzenia, ale i na smak. To naprawdę ważne!
#krasuspoleca: żele energetyczne
W ubiegłym roku poznałem robione na miodzie żele Honey Stinger i zakochałem się od pierwszego spróbowania. Smakują mi (choć to oczywiście kwestia gustu, jak ktoś nie znosi miodu, to raczej powinien szukać czegoś innego) i mają 80‒100 kcal w saszetce. Lubię też Agisko, są bardzo energetyczne i dobre w smaku. Można też kupić koncentrat, który idealnie nadaje się do rozrobienia z wodą i upakowania w bidon, nie trzeba wtedy na rowerze męczyć się z otwieraniem saszetek. Takie rozwiązanie stosowałem na triathlonach i na ultra (bidonik z żelem jest wygodniejszy niż pojedyncze saszetki), polecam.
#krasuspoleca: batony energetyczne
Żele żelami, ale przy kilkunastu godzinach napierania chciałoby się opierniczyć coś konkretniejszego, prawda? ;) Znam takich, co podczas ironmana jedzą bułkę z miodem, a na zimowych zawodach ultra nieźle sprawdza się dostępna na punktach zupa, która nie dość, że karmi, to jeszcze rozgrzewa. No i nieśmiertelne kabanosy.

Z bardziej standardowych rozwiązań, to ja po prostu lubię batony. Od pewnego czasu jadam głównie Chia Charge. Są przepyszne, kozacko energetyczne i nie zawierają wiele shitu w składzie. W ubiegłym roku w jednym z osiedlowych sklepów znalazłem też polską produkcję o nazwie Miodowy Kłos. To batony robione z ziaren zbóż i miodu, w niektórych wersjach oblewane czekoladą. Są tańsze niż Chia Charge (około 5 zł), a również smaczne i z dobrym składem. Mają jednak fatalne opakowanie – zamknięte są sznurkiem, który w czasie jazdy rowerem jest niemożliwy do otwarcia. Przed Biegiem Rzeźnika rozpakowałem je w domu i przełożyłem do własnego opakowania. Jakiś czas temu próbowałem też poznańskiej produkcji BeHarmony. Są ultrazdrowe (wegańskie, bezglutenowe, z upraw eko, naturalne i w ogóle Ą Ę), acz dla mnie to trochę przesada. Przez to nie są po prostu tak pyszne jak Chia Charge i Miodowy Kłos. Polecam jednak spróbować.
Z mniej standardowych rozwiązań to wielce chwalę sobie chałwę. Jest smaczna, kaloryczna i utrzymuje konsystencję w różnych temperaturach (nie roztapia się jak czekolada i nie zamarza jak na przykład Snickers – też lubię!). Na treningu zaś chętnie opierdzielę jakiegoś wafelka w stylu Góralki albo Princessy.
#krasuspoleca: suple, suple!
Najlepszą suplementacją jest zdrowa i zbilansowana dieta – każdy mądry dietetyk to powie. Sportowiec amator nie będzie wówczas potrzebował wielu uzupełnień. Od roku jadę na pudełkach od Jedzenie. Zdrowy catering (więcej TUTAJ) i jest nam razem naprawdę dobrze:) W moim menu na stałe są: czosnek, cebula, kurkumina, nasiona chia, jagody goji, różne ziółka, no i oczywiście sporo owoców i warzyw. To dużo tańsze i zdrowsze niż preparaty z apteki. Znamy też czołową ultraskę, która pochłania musztardę słoikami oraz trajlończyka, który bez soku z buraków nie przeżyje pół dnia.
Białko? Jasne, mam jakieś w domu, czasami nawet pamiętam przyrządzić, ale ulubionymi źródłami białka są dla mnie ryby i mięso.

Jedyną rzeczą, którą uzupełniam regularnie, jest witamina C. Mówią, że nie zaszkodzi, a może pomóc, nabyłem więc kiedyś czystą witaminę w proszku i sobie dawkuję. Kilka lat temu kupowałem zestawy witamin, teraz tego nie robię i nie widzę żadnej różnicy. Jasne, łatwiej jest zjeść jedną kapsułkę niż porcję owoców czy warzyw i nie mówię, że to złe. Nie jest jednak niezbędne. Jak we wszystkim, trzeba nieco zluzować żyłkę i żyć. Dwa piwa raz kiedyś też jeszcze nikomu nie zaszkodziły.
Tekst dobry, ale puenta…Najwyższych lotów? Wiadomo, że dwa piwa pite z umiarem nie szkodzą nawet w dużych ilościach…A tak na serio to odkryłem jakiś czas temu genialny napój, szczególnie przy dłuższych treningach w upale. Litorsal, skład: glukoza, sód i wit. C. W sierpniu w 30 -stopniowym ciepełku przebiegłem na nim z żoną trasę Rzeźnika. Świetnie nawadnia, polecam. Pzdr? Marcin z Rzeszowa
Nie znam, muszę się zapoznać. Dzięki! :)
Jeśli chodzi o skład, to jest on nieco dłuższy. :)
Regulatory kwasowości: kwas cytrynowy i wodorowęglan sodu; glukoza; dwuwodorofosforan potasu; substancja wypełniająca: sorbitol; witamina C; aromaty; substancje słodzące: cyklaminian sodu, aspartam i acesulfam K; barwniki: ryboflawiny-5-fosforan.
Skład taki sobie bym powiedział, biorąc pod uwagę szczególnie substancje słodzące i sorbitol. Mogli to sobie darować, biorąc pod uwagę, że i tak jest glukoza.
Mnie bardzo pasują żele SIS (Ale też, ale mniej) – kwestia gustu, ale te 2 są rozwodnione i nie trzeba zapijać. SIS w Polsce drogie, ale ja np. zamawiałem je z UK – opakowanie 20 sztuk kosztowało ok. euro/sztukę.
Mnie na długi rower super pasują kanapki np. z masłem orzechowym i dżemem – może być razowe, może być nie. A co do pączków, moje zeszłoroczne rozczarowanie roku to szukanie churros na Kanarach; jedziesz kilkadziesiąt km na churros i dowiadujesz się, że czynne do 12 (a jest 12:10).
Churros? Wyśmienite jadłem w Wawie, w tapasiarni koło Hiltona ;)
A co do żeli to tak jak mówisz – raz, że są dość drogie, a dwa – kwestia gustu, bo każdemu podchodzi coś innego. Grunt to odnaleźć swoje :)
Nie to miasto… ale akurat churros banalnie prosto robi się w domu.
Nie próbowałem, może to powód, by kiedyś to zrobić! :)