W planie treningowym było 16 km pierwszego zakresu. Najdłuższy póki co trening biegowy w rozpisce, choć jako niepokorny zawodnik sam kilka dłuższych już robiłem (bardzo cenię wyrozumiałość Olgi!). Ruszam.

Pierwsze dwa kilometry są lekko pod górkę, ale bez problemu trzymam tempo 5:15-5:30. Wybiegam z miasta w kierunku Cerekwicy. Mijając po lewej ręce stadninę koni zastanawiam się, co się dzieje, bo bez żadnego problemu biegnę poniżej 5 min/km. A przecież tak szybko to ja biegam co najwyżej pojedyncze kilometry, i to z górki! Trzeci, piąty, siódmy i nic, zmęczenie się nie pojawia. Banan na pysku, śpiew na ustach (I can’t help myself Kelly Family, musicie mi to wybaczyć) i milion dobrych myśli w głowie. Tęskniłem za bieganiem.

Plan jest prosty: pobiec ósemkę „tam”, zawrócić i zrobić ósemkę „z powrotem”. Gdy jestem już za Cerekwicą, nad moją głową pojawia się odbijająca się piłeczka w bajce Pomysłowy Dobromir.

– Janusz, pewnie biegniesz z wiatrem… – mówię sam do siebie.

Zawracając gdzieś między zagajnikiem z brzóz a polem pana Bednarskiego lub innego Maćkowiaka, oczekuję uderzenia wiatru, które niemal zatrzyma mnie w miejscu.

Nic.

Ani podmuchu. Nadal biegnę 4:47, nadal się uśmiecham, nadal jest pięknie, chwilo trwaj! Wizualizuję sobie Roth. 3,8 km pływania, 180 km romansu z Celiną, a na końcu maraton. Ależ to będzie piekielnie trudne. Ależ to będzie piękne…

Zgodnie z zasadami, jeśli pierwsze dwa kilometry były pod górkę, to ostatnie dwa muszą być z górki. Bez kłopotu biegnę poniżej 4:40 i choć w zestawieniu z tym, jak biegałem wiosną 2016, to nadal trucht, to nareszcie pojawia się tak wyczekiwany flow. Czuję, że biegnę!

Nie za bardzo umiem wyjaśnić, skąd takie nagłe przyśpieszenie. Trochę wygląda to, jakby ktoś na górze po prostu przestawił mi pstryczek. Stało się PSTRYK! i przyśpieszyłem o kilkanaście sekund na kilometr. Oby mi się tylko to nie odpstryknęło!

PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułTen z wiosną, która nadejdzie
Następny artykułTen z porankiem, co niech go dunder świśnie
Krasus – biegacz, napieracz, triathlonista i pĄpkins pełną gębą. Jego filozofia uprawiania sportu łączy ciężką pracę i ciągłe dążenie do bycia lepszym z dobrą zabawą, bo przecież w życiu chodzi o to, by było fajnie. Zrobił swoje jeśli chodzi o uklepywanie asfaltu i teraz realizuje się w terenie. W lesie, z mapą czy w górach czuje się jak ryba w wodzie!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here