„Klucz to na tak długim wysiłku odciąć głowę. Serio. Musisz być zanurzony w swoim świecie. To się ćwiczy na treningach i na tego typu startach”.
Dwa zdania Olgi z sobotniej „odprawy” wybrzmiewały mi w głowie przez całą trasę poznańskiego półmaratonu. Gdyby to jeszcze było takie proste… Albo choćby tylko umiarkowanie trudne?
Jak tu nie myśleć, gdy łeb aż tętni od rozkmin, a kłody pod nogami leżą takie, że szczerze zastanawiam się, czy łatwiej je przeskoczyć, czy obejść…? I którędy próbować je obchodzić? Od lewej czy prawej? W zasadzie po jednej i po drugiej już byłem i końca nie widać. A w górę wyglądają jak Mur w Grze o Tron?
Ech.

Umiarkowanie dobry prognostyk
Na podstawie treningu BNP zrobionego podczas półmaratonu w Barcelonie szacowałem, że powinno udać się w Poznaniu pobiec 1:25. Olga miała podobne zdanie, w Poznaniu zacząłem więc w okolicy 4:00 i… utrzymałem do mety. Okazał się to być dobry szacunek. Od ósmego kilometra już sapałem, od 15. zaczęła się prawdziwa walka – był to półmaraton zrobiony na miarę możliwości w danym dniu.
Wiem, na co stać moje nogi, płuca i serce. Nie zrobiłem żadnego treningu pod półmaraton, bo to tylko start, który ma pokazać, gdzie jestem. Być bazą wypadową do sezonu trajlończykowego, który zacznie się pod koniec maja połówką w Sierakowie. Z pierwszych zakresów, podbiegów i kilku zabaw biegowych cudów się nie nabiega. W tym kontekście 1:24:57 to umiarkowanie dobry prognostyk.

Umiarkowanie duży niedosyt
Wiem doskonale, że półmaraton nie był żadnym celem. Że forma ma być (i będzie!) na 9 lipca. Że nie trenowałem pod niego, a na tym poziomie cudów nie ma. Z pustego ani Salomon nie naleje, ani Krasus nie nabiega. Moja świadomość tego, jak jest i dlaczego tak jest, nie zmienia jednak faktu, że czuję spory niedosyt w związku z obecną dyspozycją biegową. Koledzy, z którymi biegałem rok temu, porobili 1:15‒1:17, nie znajduję innych słów jak: chuj mnie strzela (przepraszam!), bo też bym tak chciał.
1:24:57 nie cieszy jako wynik, bo to tempo, w którym rok temu mógłbym pobiec cały maraton, a do połówkowej życiówki straciłem ponad sześć minut. Ale udało się zrobić mocną jednostkę i zrealizować założenia. Kij tam z tempem, ale skuteczne odłączenie głowy w mojej sytuacji uważam za duży sukces i na tym się skupiam.

Udało mi się wyłączyć wszystkie myśli pozabiegowe. Myślałem o tym, jak stawiam stopy, jak pracuję rękoma (fatalnie!) i pilnowałem miarowego oddechu. Przypominałem sobie jak Beloski na Agrykoli powtarzał „Nie jęcz, oddychaj równo!”, jak Dżołik opowiadał o pracy poszczególnych mięśni w nogach. Zwracałem uwagę na przetaczanie stopy, zrolowaną miednicę i spięty brzuch. Przez ten czas liczyło się tylko „tu i teraz”.
Było ciężko, od 15 kilometra okropecznie kaleczyłem już technikę, dyszałem i sapałem jak tylko ja potrafię, ale biegłem swoje. Gdy na 17 kilometrze zaatakowała mnie masakryczna kolka, na kilka chwil się zatrzymałem, wcisnąłem rękę w brzuch, odetchnąłem głęboko i ruszyłem, do mety biegnąc już cały czas tempem poniżej 4 min/km. O ile maty co 5 km rozmieszczone były dokładnie, pobiegłem kolejne piątki bardzo równo: 20:16, 20:00, 20:14 i 20:12.
PKO Poznań Półmaraton. Warto?
A sam Poznań Półmaraton? Jest tak, że bieg ocenia się zależnie od tego, jak się pobiegło, ale zwężenie trasy na pierwszym czy drugim kilometrze (ponoć osoby biegnące wolniej musiały się tam zatrzymać!) czy totalny chaos w kwestii wyjścia z targów po zakończeniu biegu (biegacze i ich towarzystwo chodzili w jedną i w drugą, a żaden ochroniarz nie potrafił powiedzieć, gdzie jest wyjście, łącznie dotarcie do wyjścia zajęło nam dobre 20 minut, jeśli nie więcej) sprawiają, że kolejny raz do Poznania mi się nie śpieszy. Fajna meta (hala, dywan, lasery) i sprawny odbiór pakietów nie są dla mnie wystarczającą pokusą, bo Warszawa robi to lepiej i gdyby nie zajefajni ludzie, z którymi spędziłem ten weekend, żałowałbym decyzji. Na szczęście nie muszę, bo mam Smashingów:)
Stats&hints 10. PKO Poznań Półmaraton
Wynik: czas 1:24:57; 314/10396 miejsce w klasyfikacji open.
Zapis w serwisie Endomondo: kliku-kliku.
Warunki pogodowe: 3-5 stopni Celsjusza, wiatr bardzo słaby, około 5 km/h. Słonecznie.
Sprzęt i ubranie:
leginsy Newline 3/4 (do kupienia w Natural Born Runners);
t-shirt Newline z logo Smashing Pąpkins (nie do kupienia, NIGDZIE!);
bokserki Brubeck Fitness BX10380 (do kupienia w Natural Born Runners);
rękawki Halfworn w czachy i Smashing Pąpkins (kup na stronie Halfworn);
buty Newbalance (kup w New Balance);
skarpety Zero Point;
Garmin 910XT.
Jedzenie/picie:
żel Honey Stinger (do kupienia w Natural Born Runners);
woda na punktach odżywczych.
Hmm, szkoda, że Poznań Ci nie przypasował w wersji półmaraton, ale w sumie mnie nie przypasowała Warszawa po Półmaratonie Praskim. ;) Zdarza się.
Myślę, że za dużo narzekasz. ;) Nie można mieć wszystkiego. Masz zupełnie inny cel na ten rok, niż biegowi koledzy, z którymi chciałbyś się ścigać. A przez to, że trenujesz trzy dyscypliny, możesz mieć przewagę, jeśli kolejny sezon bardziej poświęcisz biegom. A jeśli zostaniesz głównie przy triathlonie, to sam wiesz, że nie da się być ogarnąć wszystkich trzech dyscyplin na maksa swoich możliwości.
Trzymam kciuki za kolejne starty. I głowa do góry!