Wiatr? Słońce? Zimno? Sznurowadło? Skurcze? A może nieśmiertelne „noga mi nie lpodawała” lub „treningowo leciałem”? Świetnie sprawdzają się też problemy żołądkowe. Aby ułatwić niektórym życie, przygotowałem kilka gotowych do wykorzystania po nieudanym wiosennym maratonie tekstów. Wystarczy skopiować, dodać odpowiednie miasto czy nazwę biegu, ewentualnie czas i już, można publikować :) Pamiętaj, że każda wymówka powinna podkreślać Twój heroizm i walkę z przeciwnościami losu, a wynik, bez względu na odległość od oczekiwań i założeń, to sukces!
No to jedziemy z koksem:
1) Wiało jak w kieleckim!
Byłem przygotowany na złamanie czterech godzin, ale w drugiej części wiało jak na morzu i nie dałem rady biec. Walczyłem z całych sił, ale dosłownie stawiało w miejscu. Skąd taki wiatr w naszej spokojnej Polsce?
(Wieje praktycznie każdego dnia, wieje wszystkim, a wiatr przeszkadza zwykle tym nieprzygotowanym).
2) Słońce świeciło
Takiego słońca to chyba świat nie widział. Prażyło od samego rana, a woda wysychała w ciągu kilkunastu sekund! To zdecydowanie nie był dzień na szybkie bieganie. Już na 14. kilometrze poczułem, że może mnie ugotować i z każdą piątką było gorzej, kawałek za półmaratonem musiałem przejść do marszu.
(Faktycznie w maju lub wrześniu trudno spodziewać się słońca, które świeci równo wszystkim uczestnikom, a nie tylko Tobie).
3) Zimno
Sześć stopni Celsjusza to nie są warunki do biegania! Moje mięśnie były gotowe do złamania trójki, ale w tej temperaturze nie były w stanie pracować na swoich obrotach. Walczyłem z całych sił, ale już na 23. kilometrze było pozamiatane i musiałem zwolnić.
(Kwiecień plecień, bo przeplata).
4) Z kontuzją biegłem
Od dwóch tygodni męczyło mnie rozcięgno podeszwowe/ścięgno Achillesa/pasmo biodrowo-piszczelowe (niepotrzebne można skreślić) i akurat na dzień startu wszystko się skumulowało. Ból od samego początku i potworna walka o kolejne kilometry. Ale nie zamierzałem się poddać, to tylko ból, parłem do samej mety.
(Start z kontuzją to idealna droga do tego, by doznać dużo poważniejszej).
5) Sznurowadło
Co je zaplotłem, to po kilku kilometrach znów mi się rozwiązywało. Wydaje mi się, że mój kot zrobił mi na złość i wysmarował sznurowadła jakimś materiałem poślizgowym, by się nie trzymały. Pięć razy musiałem zatrzymać się na wiązanie!
(A ile razy z tych pięciu sam je rozwiązałeś, by mieć pretekst do zatrzymania?).
6) Skurcze
Żarło, żarło i… się skończyło. Na 23. kilometrze złapały mnie takie skurcze, że zacząłem już żegnać się z bieganiem na zawsze. Rozciąganie przyniosło ulgę tylko na kilka chwil, każdy krok był niekończącą się walką z bólem i własnym organizmem. Od 33. kilometra praktycznie cały czas już szedłem. Gdy tylko spróbowałem biegu, to po kilkuset metrach ścinało mnie jak rolnik żyto. Zaciskałem zęby, parłem do przodu, bo wiedziałem, że dotarcie do mety będzie moim zwycięstwem nad własnymi słabościami.
(Według wielu naukowych badań najczęstszą przyczyną skurczy jest niedostateczne przygotowanie zawodnika i przecenienie swoich możliwości (do poczytania kliku-kliku).
7) Noga nie podawała
Na treningach wszystko było idealnie. Prawie przebiegłem ten maraton w trzy i pół godziny na jednym z treningów, ale na zawodach pech jakiś. Czułem się doskonale, miałem moc, siłę, wszystko było doskonale! Niestety, już po dziesięciu kilometrach zacząłem czuć w nogach beton. Mówiąc wprost: noga nie podawała. Serce chciało, głowa chciała, a nogi nie. Mimo tego walczyłem jak Maximus Decimus Meridius na rzymskiej arenie i z walki tej wyszedłem zwycięsko, bo choć do zapowiadanego wyniku zabrakło 15 minut, to przecież dotarcie do mety było najważniejsze.
(Tu właściwie nie sposób o sensowny komentarz ;) To jedna z moich ulubionych wymówek!).
8) Treningowo leciałem
Owszem, zapowiadałem w piątek na Fejsie walkę o poprawienie życiówki. Byłem przecież do tego przygotowany, trenowałem zawzięcie całą zimę. Ale rano obudziłem się jakiś nieswój. Uznałem więc, że polecę treningowo. To nie był dobry dzień na życiówkę, a treningowy maraton to dobra sprawa, trójkę złamię jesienią.
(Treningowo to robi się wybiegania i to nie dłuższe niż 2–2,5 godziny).
9) Żołądek
Woda na punktach odżywczych miała złą temperaturę, co sprawiło, że mój żołądek źle przyjął żele. Próbowałem ratować się bananami ze stołów, ale były chyba przeterminowane. Żołądek kompletnie odmówił mi posłuszeństwa. Każdy kilometr był niekończącą się walką z wnętrznościami, które próbowały wydostać się na zewnątrz. Nie poddawałem się i walczyłem do ostatnich metrów!
(A jadłeś żele na treningach? Przetestowałeś wybiegania z piciem i jedzeniem?).
Tak naprawdę wymówki to temat na otwarte wypracowanie, a jego treść zależy już od kreatywności autora. Za ciepło/za zimno się ubrałem, biegłem w nieodpowiednich butach, trasa była pofałdowana, trasa była źle zmierzona i tak dalej. Można też zrzucić winę na zły plan treningowy albo na trenera, możliwości jest wiele, nie krępuj się!
Pamiętaj tylko o jednym. Nigdy, ale to nigdy nie przyznawaj, że dałeś dupy, bo to wstyd! Bez względu na to, czy jesteś patentowanym leniem i nie przygotowałeś się do zawodów, czy zachowałeś się jak nowicjusz i popełniłeś błąd na trasie, porażkę przekuwaj w sukces, wszak jesteś zwycięzcą!
Moja ulubiona wymówka to: straciłem siedem paznokci z dziesięciu.
Paznkcie to też dobre są, a co :D
No z życia wzięte :D Mój faworyt to niezmiennie „biegłem treningowo” – ….. i nie pogadasz :)
To jest ponadczasowe!
Jak to jest, że „biegłem treningowo” budzi aż taki ubaw, a jednocześnie triathlonowy start B lub C już tylko zrozumienie? :)
Mateusz, czytajmy ze zrozumieniem;) Jeśli ktoś o „treningowości” startu decyduje dopiero w jego trakcie lub na mecie to jest to coś innego niż zaplanowanie sezonu i już kilka miesięcy wcześniej wiem, że najważniejszy start mam tu, a mniej ważne – tam :)
Bardziej nawiązywałem do komentarzy (zwłaszcza na fejsie) niż do artykułu. Sam wpis super :)
Faktem jest, że takie wytłumaczenie pojawia się w rzeczywistości dziwnie często.. ;) Ja tego nie rozumiem, bo jak mam start A, to nie po to trenuję ciężko kilka miesięcy, by w sobotę wieczorem uznać „a, treningowo polecę” :P