Niedzielne zawody na dystansie 1/2 IM w Sierakowie są dla mnie zagadką. Wiem, że jestem mocny jak nigdy, ale doskonale zdaję sobie też sprawę ze swoich słabości. Mam nadzieję, że znajomość tych słabych stron pomoże mi je pokonać. Znaki zapytania jednak są, bo triathlon to wredna sucz i potrafi kopnąć z zupełnie niespodziewanej strony. Życie zresztą też.
Systematyczna i ciężka praca pod okiem świetnego trenera przynosi efekt – tu nie ma się co oszukiwać. 154 godziny spędzone na rowerze od początku listopada. STO PIĘĆDZIESIĄT CZTERY GODZINY. Gdybym jeździł na zewnątrz (mistrz trenażera, hehe), byłoby to grubo ponad 5 tysięcy kilometrów, bo obecnie moja tlenowa jazda to 33-35 km/h. Można by pojechać do Barcelony, wrócić do Wawy i wystarczyłoby jeszcze na rzucenie wszystkiego w pizdu i dotarcie w Bieszczady. Sam jestem pod wrażeniem. Trening z pomiarem mocy pokazuje, że praca nie idzie na marne, dzięki współpracy z RONwheels będę mógł pojechać na dysku, a Sieraków to trasa wprost wymarzona do szybkiej jazdy. Jak się człek raz bujnie, to właściwie można jechać już do mety, praktycznie nie używając hamulca.

Oczywiście wcześniej trzeba przepłynąć 1900 m i, jak mawiają nasi zachodni sąsiedzi, da liegt der Hund begraben. Niezłe pływanie w ubiegłorocznym Karkonoszmanie pozwala mi myśleć o wyniku na poziomie 33–35 min, co przyjąłbym z zadowoleniem, ale w tej wodzie to ja nigdy nie wiem. Pływam, pływam, naprawdę z całego serca się staram, a postępy marne. Chyba nie urodziłem się, by zdobywać olimpijskie tytuły w tej dyscyplinie. Nie zdziwię się więc, gdy wychodząc z wody zobaczę na zegarku 37 min.
Sama forma startu będzie dla mnie nowością, bo startujących nie tylko podzielono na fale według kategorii wiekowych, ale już wewnątrz fal odbędzie się tzw. rolling start, czyli do wody wchodzić będziemy pojedynczo, co kilka sekund. Wiele zależeć będzie od tego, czy ludzie uczciwie ustawią się w strefach czasowych, fajnie byłoby złapać jakieś dobre nogi i popłynąć swoje, co jednak wyjdzie tego nawet najstarsi górale nie wiedzą i nie ma co kminić.

Za to z ogromnym zainteresowaniem obserwuję swoje bieganie. Widzę w nim efekty specjalistycznego treningu pod IM. Moje przygotowania różnią się od tego, co robiłem w ubiegłym roku (dobre wyniki w półmaratonie, na Rzeźniku oraz na 1/4 IM w Bydgoszczy), mam poczucie zbudowania końskiej wręcz wydolności. Bieganie poniżej 4:30 to pełen luz i tętno potrafi nie przekraczać 140 uderzeń na minutę. Ciekaw jestem, co z tego dam radę pobiec na trudnej trasie w Sierakowie.
Najważniejszym elementem układanki jest jednak głowa. 322 – to będzie w niedzielę liczba dnia. Tyle bowiem dni minęło od mojego ostatniego poważnego startu (Bydgoszcz Triathlon). Jak na osobę, która uwielbia zapach rywalizacji i smak kwasu mlekowego w mięśniach, to dość długo. Co ja plotę, to cholernie długo. Chyba nigdy, odkąd uprawiam sport, nie miałem takiej chęci na ściganie się. Nigdy też nie miałem takiego głodu sukcesu.

Kontuzja, przerwa, różnorakie problemy – wszystko sprawiło, że tak bardzo, bardzo chciałbym wycisnąć z tego Sierakowa maksa i wrócić z uniesioną głową. Nie będę Wam tu ściemniał, bo daleko mi osób, które pierdzielą o tym, że nie wiedzą, że formy nie ma, że dupa-dupa, a potem wychodzi życiówka jak ta lala. TOP 5 w mojej juniorskiej kategorii M35-39 sprawiłoby mi ogromną radość i satysfakcję. Acz w Sierakowie będzie masa mocnych zawodników i różnie może to być.
Moja głowa pragnie rywalizacji i rwie się do ścigania! Kluczem do sukcesu będzie jej oczyszczenie. W Poznaniu skupienie się na wysiłku poszło mi bardzo dobrze. Ale koncentracja to jedno, a możliwości organizmu drugie. Niestety, stres przekłada się bezpośrednio na ciało. Jestem pospinany jak torba agrafek. Chajęcki aż ręce załamał jak mnie dotknął. Wszystko wychodzi, jak zwykle, z pleców i ciągnie się przez całą prawą nogę, do samego dołu. Roluję, rozciągam, ale prawda jest taka, że musiałbym chyba wyjechać na tydzień w Bieszczady z kilkoma gramami zioła w torbie i dopiero to by pomogło.
Na razie muszę skupić się na niedzielnym starcie. Głowa dźwiga dużo, trzeba zrobić wszystko, by na czas startu była wolna od trucizny. Nie po to zaiwaniałem całą zimę, by teraz to koncertowo spieprzyć. Zamierzam skoncentrować się na tym co istotne w danej chwili: na technice pływania, na watach, na sprawnych i spokojnych zmianach i na dobrej pracy na biegu. Spiąć brzuch, napiąć poślady i do przodu. Jak Tomi Li Dżons w ściganym!!
PO – WO – DZE – NIA !!!
Ależ emocje! Będziemy czekać na relację, oby szybko :)
No Krasus dałeś ognia na rowerze :)