Kurde, zleciały te moje przygotowania jak z bicza strzelił. Pamiętam jak dziś dzień zapisów na Challenge Roth. Ten stres, czy się da wkliknąć. F5, F5, F5, szybkie wprowadzenie danych i… udało się! A potem „Chciałbym z Wami trenować” do Kowalskich. I spotkanie z Olgą. 2 września 2016 r., w Caffè Nero niedaleko Ronda Daszyńskiego, dogadaliśmy szczegóły. Skończyłem rehabilitację po kontuzji i…

I się zaczęło.

Niekończące się godziny na trenażerze, nudne do bólu sesje pływackie z ćwiczeniami technicznymi (nie lubię, bardzo nie lubię) i męczące moją głowę wolne bieganie. Z każdym miesiącem coraz bardziej przekonywałem się do metod treningowych Olgi, bo okazywało się, że żmudna praca przynosi efekt. Ostateczny test naszej pracy już jutro. Debiut na pełnym dystansie.

Pełen ironman, czyli 3,8 km pływania, 180 km rowerowania i 42,2 km biegu.

Gotowi do startu! / fot. Bartek
Gotowi do startu! / fot. Bartek

Wisienka na torcie – marginal gains

W ostatnich tygodniach starałem się zrobić wszystko, by zwiększyć szanse na powodzenie misji. Udało się zorganizować wypasione koła startowe (dziękuję P!), Celinka odwiedziła Profesjonalny Serwis Rowerowy, gdzie Krzychu zrobił wszystko, by waty dawały jak najwięcej kilometrów na godzinę i by w parku maszyn wyglądała jak milion dolców. A może i dwa.

Nowy strój startowy Huuba pasuje, jakby go specjalnie dla mnie uszyto, a jego oreowość naprawdę czuć w czasie jazdy rowerem. Pianka Zoggsa zresztą podobnie – pasuje idealnie, szybko się zdejmuje i dobrze trzyma mi pozycję w wodzie. Na bieg sprawdzone milion razy New Balance Fresh Foam Zante. Buty, które zakładam w sklepie i czuję, że są dla mnie. Do kompletu szczęśliwa czapeczka Newline’a, Puzzelek na stroju i można cisnąć.

<3 / fot. Bartek
<3 / fot. Bartek

Zgodnie z filozofią marginal gains starałem się zadbać o wszystkie szczegóły, wprowadzić drobne ulepszenia, wszystko po to, by czas na mecie był jak najlepszy. Te drobiazgi mają zrobić tę niewielką przewagę, ale nie można zapominać o jednym: to tylko wisienka na torcie, prawdziwym kluczem do sukcesu jest bowiem…

Tort – 432 godziny treningów

Cała ta wisienka byłaby psu na budę, gdyby nie leżała na solidnym bezowym torcie (takim jak np. robi Ania!). Wiele miesięcy przygotowań i ciężkich treningów to właśnie ten tort. Statystyki Endo mówią, że od początku października do dziś zrobiłem ponad 432 godziny treningów. Przez ponad 99 h pływałem, 188 h z górką spędziłem w siodełku, a 120,5 h biegnąc. Do tego doszło 24 h treningów siłowych i co najmniej drugie tyle rolowania i rozciągania. Od października na treningach spędziłem ponad 18 doby. Dwa i pół tygodnia!

Matkoboskotrajlonowo, tyle treningów…

Zagubiony w strefie zmian / fot. Bartek
Zagubiony w strefie zmian / fot. Bartek

Ciężko było mojej głowie w czerwcu. Najpierw tydzień w plecy po 5150, potem jakaś bakteria przywieziona z Cortiny, która sprawiła, że w kilka dni złapałem wagę startową. Silne leki przeciwbakteryjne, kroplówki i stanąłem na nogi, ale w głowie buzowało. Na szczęście Olga nie tylko umie układać plan treningowy, ale i odpowiednie rzeczy włożyć do głowy. Wyjaśniła mi, że w przygotowaniach do pełnego dystansu nie liczy się ostatni miesiąc, lecz te, które go poprzedzały. A tu narzekać nie mam co, bo praktycznie wszystkie ważne treningi sumiennie wykonywałem. Tort ma kilka warstw bezy i jeszcze doskonałe nadzienie orzechowe pomiędzy nimi. Pozostaje go bezpiecznie dostarczyć na miejsce konsumpcji, do czego niezbędne jest…

Pudełko na tort – ostatnie dni

„Nie jedz nic ryzykownego, odstaw surowe rzeczy. Jedz dużo lekkich węglowodanów i dużo pij. W ostatnich dniach dużo snu i dobrych myśli. Treningi są tylko po to, by się poruszać”. I tak było. Prawie trzygodzinna drzemka wczoraj w ciągu dnia! Dobrze przespanych kilka nocek, przyjazd do Roth już w czwartek, by był czas na odpoczynek. Zrobiłem wszystko, co się dało, by w niedzielę rano stanąć na starcie i zrobić co w mojej mocy.

fot. Bartek
fot. Bartek

Na zawody mam sprawdzone żele Huma i Honey Stinger, w jednym z bidonów elektrolity Nuuna, w drugim izotonik. Jasny plan, co pić i co jeść, plan na wszamanie bułki i kilku batonów na rowerze. Mam poczucie, że start potraktowałem naprawdę poważnie. Czuję się dobrze, wczorajszy rozjazd po okolicy wlał we mnie sporo optymizmu (tu się naprawdę szybko jeździ!), nie ma wymówek.

Trzeba zrobić swoje i zostać prawdziwym człowiekiem z żelaza. Okrutnie się cieszę, że stanie się to w towarzystwie Matki BOskiej, wszak w kupie raźniej, nie? Choć tym razem w kupie oznacza też w 30 stopniach (w cieniu). Chrystusupanu, jest tak okrutnie gorąco, że dziś spociliśmy się stojąc w kolejce do strefy zmian. A jutro w takich warunkach maraton…

Mam stresa, omg, jakiego! Nie będę Wam tu jojczył, ale to chyba normalne przy debiucie, nie?

8 KOMENTARZY

  1. Pisałem w SMSie, ale napiszę jeszcze raz. Jesteś PRZEKOZAK i to zarówno jako sportowiec jak i jako człowiek.
    Gratulacje jeszcze raz. Piękny wynik w debiucie i już zacieram ręce na relację.
    r.

Skomentuj Aga Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here