Tak naprawdę to ja spodziewałem się, że ten moment nastąpi. Prawdopodobieństwo było spore i rosło właściwie z każdym dniem. Wielokrotnie ostrzegano mnie „ospa bardzo obniża odporność, uważaj na siebie”. Buk i sosna mi świadkiem, że uważałem. Na szyi zawsze chusta, na głowie czapka, ucieczki przed przeciągami, przewianiami i, nade wszystko, zmarznięciem. Nawet, kurczaki w panierce, okno w sypialni zamykałem do spania, a akcent biegowy robiłem na bieżni mechanicznej. NO NAPRAWDĘ O SIEBIE DBAŁEM!

Szkopuł w tym, że okres mamy w kalendarzu taki, że wszyscy dookoła chorzy. W pracy zarazki w powietrzu urządzają sobie wyścigi jak Anakin i spółka w Mrocznym Widmie, a w domu nie lepiej – trudno aż ocenić, który z chłopaków co przyniósł z przedszkola i komu przekazał, chronologia wymięka. Rozłożyło i Alę i dzieci.

Do ostatniej kropli krwi!

Od ponad tygodnia czułem, że organizm walczy. Że każdy dzień to dla niego ciężka bitwa. Trochę przypominało to wichurę, która przegina drzewa. Zawieje mocniej, drzewa przeginają się niemal do ziemi, ale po chwili wracają do pionu. Zarazki walczyły z dobrymi komórkami, a mi udawało się egzystować. Pracowałem, trenowałem, a że każdego dnia szło lepiej, miałem z tego trenowania radochę, o czym zresztą niedawno pisałem.

Wiało, wiało, aż w końcu przewróciło / fot. Bartek
Wiało, wiało, aż w końcu przewróciło / fot. Bartek

Ale jak w końcu zawiało! Jak zatarmosiło tymi konarami, jak pizło orkanem wirusów i tornadem bakterii!!! Od niedzieli boli mnie gardło. Nie to tam, że po prostu boli. To jest, kurde-blaszka, wyrzynarka do drewna w przełyku. Każda chwila związana z łykaniem (śliny, wody, jedzenia) to ból, potworny ból. Co ciekawe, jedyne chwile, kiedy czułem się w tym wszystkim dobrze, to te… podczas treningów. Pilnowałem się jednak i nie trenowałem na zewnątrz, by nie doprowadzić do czegoś gorszego.

Nic naprawdę nic nie pomoże…

Nie pomagał żaden specyfik z apteki, nie pomagała niesamowita ponoć mieszanka kurkumy, papryczki chili i miodu, nic, kompletnie nic. Najgorsze są noce, od końca weekendu nie przespałem ciągiem więcej niż trzy godziny. Wróć, od środka weekendu, bo noc z soboty na niedzielę zarwał nam owczarek rodziców ujadający pół nocy :/

Trenażer na 11 mkw. z zamkniętym oknem -> sauna!
Trenażer na 11 mkw. z zamkniętym oknem -> sauna!

Skoro dostępne środki nie działają, wybrałem się w końcu do lekarza. Jakimś cudem trafił się wolny slot w jednej z placówek Luxmedu i stanąłem u drzwi gabinetu nr 34. Po obejrzeniu przez panią doktor gardła była dobra wiadomość: „nie ma pan anginy”, ale już osłuch wypadł gorzej, bo coś słychać na oskrzelach. W połączeniu z kolejnym dniem nie_pozwalającego_mi_żyć bólu gardła, przyjąłem sugestię rozpoczęcia kuracji antybiotykowej i muszę znów, wbrew własnej woli, wylogować się z treningów.

Zamiast klepnąć na Wilczych Groniach pośladek Kagolka i Radzia, wygrzewam się pod kocem. Swoją drogą, drugi raz jestem zapisany na imprezę biegową Dołęgowskich i drugi raz coś nie pozwala mi pobiec. Przypadek?;)

Swoją drogą numer dwa. Od grudnia zdecydowanie lepiej się odżywiam: znacząco ograniczyłem słodkie (widzicie pĄczki z głównego zdjęcia na górze? Taki Dzień Babci i Dziadka to ja rozumiem, ale zjadłem tylko jeden!), słone i alkohol. Efekt? Ospa i zapalenie oskrzeli. Przypadek??

PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułTen z pięćsetką na koniec roku
Następny artykułTen, w którym cudów nie ma (szczególnie w pływaniu)
Krasus – biegacz, napieracz, triathlonista i pĄpkins pełną gębą. Jego filozofia uprawiania sportu łączy ciężką pracę i ciągłe dążenie do bycia lepszym z dobrą zabawą, bo przecież w życiu chodzi o to, by było fajnie. Zrobił swoje jeśli chodzi o uklepywanie asfaltu i teraz realizuje się w terenie. W lesie, z mapą czy w górach czuje się jak ryba w wodzie!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here