Tygodniowo w sezonie triathlonowym biegałem 40–50 kilometrów. Wystarczyło, by robić niezłe wyniki na dystansach 1/4 i 1/2 oraz z nieskończoną radością wrócić na górskie szlaki przy okazji Małej Rycerzowej. Żeby jednak pobiec szybko maraton (przypominam, że każdy ma własną definicję słowa „szybko” ;)), to za mało.
Wymarzyło mi się pokonać 42 kilometry i 195 metrów w mniej niż 2:50. Poprawianie życiówki z 2014 r. (2:59:01) o minutę czy dwie mnie nie interesowało. Wg niektórych, do 2:50 trzeba biegać 100 km lub więcej w tygodniu. Olga ostrożnie dawkowała przyrost objętości, by czasem staruszek Krasus się nie skontuzjował. Na początku października przekroczyłem 60 km tygodniowo, pod koniec tego miesiąca pykło 70, a w listopadzie – 80.
Plan treningowy udało się realizować niemal w stu procentach. Szyć trzeba było tylko w okolicy 11 listopada, kiedy to cztery dni z rzędu musiałem spędzić po kilka godzin za kierownicą, w międzyczasie ogarniając imprezę roku w Krakowie oraz imieniny w rodzinnym domu (a wiadomo jak jest z bratem i tatą przy jednym stole ;)). Jeden trening wówczas wypadł, a długie wybieganie z weekendu zostało przeniesione na poniedziałek, przez co w jednym tygodniu przebiegłem 52 km, a w kolejnym 88.

W końcówce przygotowań kłody pod nogami (a raczej w głowie) przeszkodziły mi w realizacji jednego z treningów – 3 × 4 km biegu progowego mnie tego dnia przerosło (KLIKU-KLIKU) i zrobiłem tylko 4, 2, 2, 2. Świat się jednak nie zawalił, bo tempa odcinków było dobre, tętno było dobre, po prostu przebywanie poza strefą komfortu było tego dnia poza moim zasięgiem.
Prawda jest taka, że idealnie zrealizowany plan i wszystkie treningi wykonane „w punkt” to byłoby wręcz chore, musi się czasem coś nie udać, by człowiek zachował trochę pokory i motywacji.
Trening maratoński anno domini 2018
Jak trenowałem? Zastanawiając się nad tym, co napiszę w tym poście, pomyślałem sobie, że mój punkt widzenia może różnić się od tego, jaki ma Olga. Moje poniższe spostrzeżenia są więc moimi odczuciami. Jak ktoś chciałby dokładnie przyjrzeć się temu, co robiłem, to można mnie śledzić na Stravie i Endomondo.

Z mojej perspektywy wyglądało to tak, że biegałem zupełnie inaczej niż w okresie przygotowań i startów w triathlonie. Uważam to za dobry pomysł, bo – pomijając fakt, że maraton wymaga innego treningu niż triathlon – zmiana bodźców treningowych przynosi zwykle dobre efekty.
W moich przygotowaniach do maratonu nie było zbędnego klepania kilometrów. Kilometraż ograniczyliśmy do możliwego minimum, a najdłuższy bieg w pierwszym zakresie miał 23 km, do tego doszły dosłownie trzy treningi na dystansie 16–18 km.
Pozostałe dłuższe zadania były już akcentami, najczęściej chodziło o tempo maratońskie. Od 3 × 4 km z Młodym w Lesie Kabackim, poprzez 8 km po spokojnej dwudziestce z Wodzem po samodzielne 2 × 8 km i najdłuższe w moich przygotowaniach 20 km pierwszego zakresu plus 10 km maratońskiego. Tym tempem maratońskim biegałem już wcześniej, w trakcie sezonu triathlonowego, gdyż jest ono zbliżone to mojego tempa startowego na połówce IM. W sumie ładnych parę kilometrów po 4:00–4:10 przebiegłem.
Treningi uszyte na miarę
Do tego w środku tygodnia pojawiało się krótsze szybsze bieganie. Rozpisane przez Olgę treningi stanowiły dla moich nóg nowy bodziec i mam poczucie, że były uszyte dokładnie na moją miarę. Były połączeniem tego, co wypracowałem trenując do triathlonów, z nowymi ciekawymi bodźcami. Sapałem, jęczałem, ale podobało mi się. Na wspomnienie 15 × 200 m w tempie 3:00–3:10 czy 15 × 400 m po 3:10–3:20 czuję delikatny i przyjemny posmak kwasu mlekowego w ustach. ;)
Uzupełnieniem powyższego były pierwsze zakresy i przebieżki. Łącznie w prawie każdym tygodniu biegałem pięć razy, najczęściej wolne było w poniedziałek i piątek. Złota polska jesień sprzyjała biegom na świeżym powietrzu, tylko raz poszedłem na siłownię, o ile dobrze pamiętam – nie chciało mi się walczyć ze strasznie pizgającym wiatrem.
Teraz już tapering w pełni, dziś spokojne 8 km, jutro dyszka (w niej kilka szybkich minutówek na pobudzenie), a potem już tylko dwa krótkie treningi w Hiszpanii. I niedziela. Kurde, jaram się tym maratonem strasznie, bo to mój pierwszy start na tym dystansie od wiosny 2014 r., ale… jednocześnie trochę mi szkoda, że to już koniec przygotowań, bo były one piękną przygodą i przypomniały mi, że ja bardzo, bardzo lubię biegać. :)

Kibicuję Ci mocno (na Stravie też)! Robota wykonana teraz wisienka z tortu :)
Sam atakuję 2:50 na wiosnę….
Dzięki!:) Wiosną? A gdzie? Orlen?
Tak na 90% będzie to Orlen – największa frekwencja. Chociaż nie przepadam za wygwizdowem w Wilanowie ;)