Lubię biegać. Moim zdaniem to najlepsza możliwa motywacja do uprawiania sportu – lubić to. Lubię trenować, męczyć się, sapać, dyszeć i lubię, gdy boli. Zwykle nie miewam więc problemów z trenowaniem, ale żeby pobiec maraton na granicy swoich możliwości (a 2:49:59 taką granicą dla mnie będzie), trzeba czegoś więcej niż lubić bieganie. Bo po pewnym czasie w trakcie biegu będzie trudniej, coraz trudniej. Ból i zmęczenie osiągną niebywały poziom i trzeba będzie naprawdę silnej woli, by nie odpuścić. Taki jest maraton.

Na szczęście źródeł motywacji jest znacznie więcej niż sama sympatia do sportu. Przede wszystkim, jaram się maratonem jako takim. Ostatni raz „suche” 42,2 km (czyli nie w ramach ajrona i nie ultra) przebiegłem wiosną 2014 r. Ho, ho, szmat czasu. Tegoroczne przygotowania jeszcze rozbudziły mój apetyt. Choć ciężko to wytłumaczyć, to sądzę, że zrozumiecie, co mam na myśli: dystans maratoński ma w sobie jakąś magię. Ma w sobie coś, co przyciąga, kusi i mówi: zapisz się na kolejny. W mieście wszędzie widać biegaczy, moja ekscytacja rośnie z każdą godziną.

fot. Pawel Naskrent / maratomania.pl

Bij, zabij! A przynajmniej pobij

Istotnym czynnikiem wpływającym na moją motywację jest chęć ustanowienia nowej pięknej życiówki. Nigdy nie ukrywałem, że lubię się ścigać, że wyniki są dla mnie ważne. W ramach akcji-motywacji przeprowadziłem research wśród kumpli, których chciałbym pobić (oczywiście mam tu na myśli pobicie ich życiówek, a nie literalnie ich).

W tej chwili jestem piątym pĄpkinsem w maratońskich tabelach. Z Dżołikiem nie mam się co mierzyć, ale Rava, Belę i Radka chciałbym przeskoczyć. A to dopiero początek. Przed sobą widzę 2:51:51 Kamila Nagórskiego wypisane na wielkim banerze. Kamil kazał mi poprawić ten wynik, by on jesienią miał co robić. No jakbym mógł nie posłuchać? No jak?

Najbardziej to chciałbym Kamila przeskoczyć tak o dwie minuty. ;) 2:49:54 pobiegł Biały i tam właśnie leży mój cel, a najlepiej byłoby go o jedną choćby sekundę pobić. 2:49:11 Maćka Żywka wydaje się być poza zasięgiem, przynajmniej na razie! Mam poczucie, że atak na sub2:50 jest w moim wypadku stąpaniem po linie. Uda się tylko, jeśli wszystko, ale to wszystko zagra na tip-top. Tu nie ma miejsca na błędy i wpadki. Nawet najmniejsze.

Wiara i jej brak

Ogromną motywacją dla mnie jest fakt, ile dostaję sygnałów wsparcia od bliższych i dalszych znajomych. Komentarze, wiadomości – buduję z tego pozytywną motywację. Takie wsparcie jest naprawdę miłe i wierzę, że pomaga. Wszak jak każdy lekko zaciśnie kciuka i trochę dmuchnie w plecy, to będzie mi łatwiej biec, nie? W informatorze piszą, że zawodników będzie można śledzić przez aplikację w telefonie. Mój numer startowy to 18332, mam nadzieję, że aplikacja spisze się na medal, śledźcie!

Swoje robi też motywacja… negatywna. Nie każdy wierzy, że to możliwe, że w 10 tygodni można się z sezonu triathlonowego przygotować do tak szybkiego (jak dla mnie) maratonu. Że stary Krasus może jeszcze szybko biegać i choćby wrócić do poziomu z 2016 r. Ach, jak bardzo chcę udowodnić, że mogę, że dam radę.

Wizualizacja sukcesu

Tak będzie jak na zdjęciu głównym (autorstwa Rava)! Meta na pełnej petardzie, z zaciśniętymi pięściami! Od kilku tygodni na treningach biegowych myślę o ostatnim kilometrze. Wyobrażam sobie spojrzenie na zegarek na ostatniej prostej, próbę uśmiechu i uniesienie rąk w górę. Dziś przy okazji odebrania pakietu startowego zajrzałem linii mety głęboko w oczy i poczułem ten niepowtarzalny dreszczyk emocji. Jestem pełen dobrych emocji i dobrych myśli, staram się pozytywnie nastawiać i dbać o szczegóły. Będzie dobrze!

fot. Rafał Czerwiński Fotografie
fot. Rafał Czerwiński Fotografie

2 KOMENTARZY

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here