Kilka dni w górach na początku roku w Beskidzie Żywieckim to było niebo na ziemi. Śniegu nawaliło tyle, że jak już samochodem do kwatery dojechaliśmy, to nie ruszaliśmy się ani na krok, bo strach był, że potem nie uda się na górę wjechać. Kilka treningów biegowych pozwoliło mi sprawdzić parę nowych zimowych rzeczy, które chciałbym Wam polecić. Praktycznie wszystkie sprawdzą się nie tylko zimą, lecz także wiosną czy jesienią. Zresztą, nie tylko w trakcie biegania, bo także na rowerze i podczas uprawiania innych sportów.
Skarpety Dexshell
Wodoodporne skarpety to coś, wobec czego byłem bardzo sceptyczny. Zawsze uważałem, że skoro woda do buta naleci, to może i wylecieć i po jakimś czasie w bucie będzie sucho – w ten sposób przebiegłem kilkanaście 50-kilometrowych biegów na orientację. Rok temu dostałem do testów dexshelle. Zabrałem je na trening na wydmach w Falenicy i… nie zapałałem do nich miłością. Owszem, można na luzaku przebiec kałużę suchą stopą, ale już po 45 minutach niezbyt intensywnego biegania stopę i tak miałem mokrą – od potu.
Dopiero w styczniu 2019 r., w okolicy Świnnej okazało się, że aby pokazać swoją siłę, dexshelle potrzebują odpowiednich warunków (lub kogoś, komu marzną stopy ;)). Wyobraźcie sobie kilka godzin napierania w śniegu. Czasami do pół łydki, czasami po kolana, a czasami po uda. Ścieżka nieprzedeptana, śnieg świeżutki i wciąż pada. Tak, wtedy właśnie wodoodporne skarpety robią robotę. Ani przez jedną sekundę nie było mi w stopy zimno ani mokro! Mieliśmy je na stopach wszyscy i każde z nas miało takie same wrażenie: 100-procentowy komfort. Przy pierwszym użyciu ma się dziwne uczucie, jakby zakładało się coś niewygodnego. Szybko ono jednak mija i potem przez długie godziny jest świetnie.

Podczas jednego z krótszych treningów wróciłem do domu z mokrą stopą, ale to dlatego, że załamał się pode mną lód i wpadłem po łydkę w wodę i… po prostu nalała się ona do skarpetki górą. ;)
Dexshelle nie są tanie, w zależności od długości kosztują od 129 do 179 złotych polskich (zobaczcie je na stronie NBR: kliku-kliku). Moim zdaniem, jeśli ktoś biega zimą po górach, to będą to bardzo dobrze wydane dutki.
Wiatrówki Inov-8 AT/C Windshell i Arcteryx Incendo Hoody
Jakiś czas temu pisałem o wiatrówce Newline Windpack. Zwróciłem w recenzji uwagę na brak kaptura, który moim zdaniem bardzo by się przydał. No i proszę, mam teraz w domu aż dwie wiatrówki z kapturem! Od miesiąca nie mogę się zdecydować, czy wolę Inov-8 AT/C Windshell czy Arcteryx Incendo Hoody. Obie są najwyższej jakości, świetnie wykonane i kapitalnie sprawdzają się na treningach w trudnych warunkach. Odkąd je mam w ogóle nie używam „zwykłej” kurtki do biegania. Nawet na -12 stopni zakładałem merynosa lub opisanego poniżej crafta i w połączeniu z wiatrówką mi wystarcza.

A kaptur to świetna sprawa, pozwala utrzymać ciepłotę ciała podczas rozgrzewki, schłodzenia czy odpoczynków między interwałami. Kurtki są lekkie, niewielkie i chowają się we własną kieszeń, w razie czego można spokojnie biegać z kurtką w ręce. Więcej o wiatrówkach napisałem na blogu Natural Born Runners, zainteresowanych zapraszam do lektury: KLIKU-KLIKU.
Koszulka Craft Be Active Extreme 2.0 Windstopper
Za trzecie miejsce na Tatramanie (relacja do poczytania: KLIKU-KLIKU) dostałem voucher do wykorzystania w sklepie online Crafta. Wnikliwa eksploracja oferty szybko wskazała mojego faworyta: koszulkę z długim rękawem Be Active Extreme 2.0 Windstopper. Uszyto ją z cienkiego, ale ciepłego materiału (cyt. za opisem producenta: „dwuwarstwowego materiału wykorzystującego technologię CoolMax Air – wysokowydajnościowego mikrokanałowego włókna o krzyżowej konstrukcji”). Materiału, który świetnie oddycha i odprowadza pot, a na dodatek (podobnie jak np. wełna merynosów) nie chłonie zapachów. To ogromna zaleta podczas kilkudniowych wyjazdów, kiedy to można w takiej koszulce biegać dwa czy trzy dni bez prania. A to nie koniec fajności koszulki Crafta. Przód i barki mają dodatkową warstwę membrany Windstopper Gore®, która chroni przed wiatrem!

Zakochałem się w tej koszulce od pierwszego treningu. Nadaje się na najbardziej -ujowe warunki pogodowe – zimno plus wiatr. W zależności od preferencji można wybiec w niej samej (albo w zestawie z inną koszulką) albo połączyć z jakąś kurtką. W Beskidach zakładałem na nią wiatrówkę i było mi w takim zestawie dobrze, nawet gdy temperatura spadła w okolice minus ośmiu stopni. W Warszawie natomiast biegałem w niej (pod spodem mając dobrej jakości koszulkę z krótkim rękawem), gdy było kilka stopni i silny wiatr.
Koszulka kosztuje bardzo dużo, bo cennikowo jest to 299,99 zł, ale gdy piszę ten tekst, to w promocji jest za 209,99 zł (zarówno męska, jak i damska). To sensowna cena za rzecz, która jest naprawdę wysokiej jakości i posłuży Wam przez długie lata. Tym bardziej że doskonale sprawdzi się nie tylko na bieganiu, lecz także na rowerze, nartach itd.
Stuptuty Icebug Gaiter
Odkąd sięgam pamięcią, biegam w stuptutach Inov-8. Są dobre, ale mają słaby punkt: cienkie gumki, których ulubionym zajęciem jest pękanie w najmniej oczekiwanym momencie. Ludzie kombinują z zastępowaniem ich gumami do weków czy linką do suszenia prania, ale nie są to rozwiązania idealne. Na dodatek system gumka‒stuptut jest dość elastyczny, co sprawia, że w trakcie biegania w śniegu dość często pakuje się on pod spód.

W jednej z ubiegłorocznych paczek od Natural Born Runners znalazłem nowość: stuptuty Icebug Gaiter. Droższe od Inov-8 (99 zł vs 69 zł), ale moim zdaniem nieporównywalnie lepsze. Zamiast cienkich i elastycznych gumek za mocowanie do butów robi mocny pasek o regulowanej długości. Solidne zaciągnięcie go przed wyruszeniem na bieg gwarantuje szczelność systemu i nawet kilka godzin napierania w śniegu nie potrafiło tego zestawu naruszyć. Śnieg nie ładuje się pod stuptuty. Bez dwóch zdań: polecam!
Kulki mocy FitBites
Na koniec najmniej „zimowa” rzecz – coś na ząb. ;) Batonów i żeli mamy teraz na rynku zatrzęsienie. To już nie to samo co kilka lat temu, dziś każdy znajdzie coś dla siebie. Weganie, bezglutenowcy, miłośnicy kawy, czekolady i fani eko-organicznych przekąsek. Moim zdaniem najważniejszym parametrem przy doborze batonów i żeli powinny być smak i akceptacja przez układ pokarmowy. Na nic mi turbozdrowe eko-sreko-żele czy batony, jeśli po kilku godzinach wysiłku nie będę w stanie wcisnąć w siebie kolejnego. Do rzeczy, które bardzo mi pasują, dołączyły w ubiegłym roku kulki mocy FitBites. W sprzedaży są zarówno w wersji energetycznej, jak i białkowej.
Uwagę zwracają fajny i krótki skład (wśród składników znajdują się zależnie od smaku m.in. daktyle, morele, migdały, orzechy, suszone banany itp) oraz niezła kaloryczność jak na wielkość opakowania (160‒170 kcal). W 48-gramowym opakowaniu są dwie kulki, można zjeść najpierw jedną, a potem drugą, będzie to dla podniebienia dobra odskocznia od żeli. Są smaczne i pożywne. Opakowanie kosztuje w NBR 8,49 zł (obejrzyjcie je tutaj: KLIKU-KLIKU). Nie jest to oczywiście mało, ale gdy porównamy to z innymi produktami wegańskimi czy pozbawionymi zbędnych dodatków w składzie, to nie jest tak źle.
Wszystko to gadżety, najważniejszy jest charakter, który pozwala wogóle wyjść na trening w takich warunkach ;)
He he, no pewnie, tylko wiesz… jego nie da się kupić! ;) Można go ćwiczyć, można hartować, ale kupić – za żadne pieniądze się nie da.
Jak się już wiele razy przekonałem – warun jest zawsze gorszy przez okno. :-)
To prawda :) Ale też na każdy warun warto mieć odpowiednie ubranie, szczególnie w górach! ;)