Ileż to ja razy pisałem, że jedną z najwspanialszych rzeczy jeśli chodzi o bieganie jest możliwość wspólnego truchtu ze znajomymi. Nigdy nie ukrywałem, że takie organizacje jak Smashing Pąpkins i NBR Team nadają się do tego najlepiej. Bo wiadomo, fajne człowieki, pogaduchy, czasem rywalizacja na jakimś odcinku. Same plusy.
Same plusy?
A figa z makiem!
„Krasus, pływałeś podczas tego biegania?”
„Krasus to już chyba na progu!”
„A Krasus to czemu tak sapie i dyszy?”
„Coś się temu Krasusu stało, że tak stęka?”
Oj, mieli państwo używanie. No właśnie. Najgorsze w bieganiu ze znajomymi jest to, że dowiedzą się, w jakiej formie jesteś. Dopiero co pyknąłem życiówkę w maratonie, dopiero co chciałem walczyć o czołówkę na Zimowym Janosiku, a tu…
Prawda jest taka, że biegowo jestem w niewiarygodnie ciemnej dupie. Miałem nadzieję, że dyspozycja szybciej będzie wracać, ale jednak proces ten jest oporny. Na początku mocno zdziwiłem się tym, że waty na rowerze wracają mi dużo szybciej niż sekundy w bieganiu. I nawet się zastanawiałem jak to możliwe, że przez pół roku rozbratu z Celinką straciłem mniej niż przez półtora miesiąca bez biegania.
I wtedy spojrzałem na wagę. Dodatkowe kilogramy nie obciążają podczas jazdy na trenażerze, ale na bieganiu czuć je niemiłosiernie. Ogarnąłem się trochę kilka tygodni temu. Znacznie ograniczyłem słodycze i inne niezdrowości, wróciłem do solidnego trenowania, ale waga zmniejsza się bardzo, bardzo powoli…
Ech, gdyby chudnięcie było tak łatwe jak łapanie sadełka…
Łącze się w bólu redukcji :) Będzie dobrze !! Bo jak ma być ??
Mam podobne doświadczenia ze znajomymi, od razu wiedzą w jakiej jesteś formie i marzą, żeby to jak najszybciej skomentować ;-)