Prawie połowa dystansu 30-kilometrowej trasy Łemko już za mną. Już? A może dopiero, bo sił mało, coraz mniej. Zbliżam się do zbiegu do Przybyszowa, gdzie jest doskonale znany mi punkt odżywczy. Uzupełnienie izotonika we flaskach, a na miejscu cola i pomarańcze – plan na krótką wizytę w nim brzmi idealnie. Przede mną półtora kilometra zbiegu z najpiękniejszym widokiem na całej trasie. Już się jaram, a „Twoja generacja” Pidżamy Porno sprawia, że zaczynam wręcz śmiać się w głos. O tak!

Nie wyjdę dziś z tobą baby na techno
Nie pójdę z tobą pod rękę po molo
Nigdy w życiu nie pokocham dziewczyny
Która słucha disco polo

Niby ruszyłem w dół dość luźno, ale chyba już w tamtym momencie nie wierzyłem w to, że dostanę się na punkt Przybyszowie w spokojnym tempie. Chciałem czegoś zupełnie innego. Zaszaleć, poczuć wiatr we włosach i przypomnieć sobie, jak to jest szybko zbiegać.

Już po paru sekundach świat zrobił PSTRYK! i poczułem to. I TO JAK! W ułamku sekundy zjednoczyłem się z górą i zachłysnąłem się pięknem otoczenia. Te niesamowite widoki, ten stok, ja i Mudclawy na nogach. Jakbym całe życie czekał na te parę minut szalonego biegu. Biegu, za który miałem zapłacić wysoką cenę, ale stawka zupełnie nie grała roli. Nie liczyło się nic poza. Było tylko tu i teraz, a świat wokół nie istniał.

fot. Paweł Zając (zdjęcie główne też)

Każdy krok był czystą przyjemnością, a ja śpiewałem sobie… Varius Manx;), zachwycałem się wywalającym z kapci widokiem i biegłem, biegłem jakby jutra miało nie być. Nieważne były ból mięśni i przypalające się tarciem i błotem pięty. Zjednoczyłem się z tą górą i poczułem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

Spróbuj choć raz
Odsłonić twarz
I spojrzeć prosto w słońce
Zachwycić się
Po prostu tak
I wzruszyć jak najmocniej

Zgodnie z oczekiwaniami, zapłaciłem za ten zbieg, i to sromotnie. Borze szumiący, jak bardzo! Ale była to świadoma decyzja, której konsekwencje wziąłem na klatę i z którymi się tego dnia zakumplowałem.

Na dole miałem taką odcinkę, że… przeoczyłem punkt odżywczy. Serio! Nie wiem jak to możliwe, ale mroczki w oczach i szalejące tętno sprawiły, że go po prostu nie zauważyłem. Nici więc z coli, pomarańczy, a przede wszystkim – uzupełnienia płynów. Kosztem zbiegu było nie tylko zajechanie się, ale i braki w zasobach wody/izotnika.

I co z tego? Nic. Zupełnie mi to nie zepsuło humoru. Dalej śpiewałem, uśmiechałem się i bawiłem się tym pięknym dniem. W głowie miałem same dobre myśli, a świetnie dobrana playlista idealnie współgrała z moim nastrojem i zachwytem Beskidem Niskim. Przecież to jeden z najpiękniejszych zakątków Polski. Ludzie, jeśli jeszcze tam nie byliście, to naprawdę warto tę wtopę nadrobić. Najlepiej jesienią, gdy w Komańczy jest meta festiwalu biegowego Łemkowyna Utra Trail.

fot. Paweł Zając (zdjęcie główne też)

Kapitalnym pomysłem było zabranie słuchawek (czy polecam zakup Shokzów w NBR? O matulu, jak bardzo! To były jedne z najlepiej wydanych pieniędzy w 2023 r.) i przygotowanie sobie playlisty. Była tak doskonała, że tylko dwa razy przeskoczyłem utwór, bo akurat Amon Amarth mi w danym momencie nie pasował. A ile tam było dobra! Tool, Guano Apes, Pidżama Porno, Rage Against The Machine, Metallica, ale i Miuosh, Happysad, czy Kim Nowak (wiedzą Państwo, że nowa płyta zbliża się wielkimi krokami, a jesienią będzie trasa koncertowa!?) – biegło mi się kapitalnie. Za mocno jak na moje obecne możliwości, cholernie ciężko, ale naprawdę dobrze:) Taki trochę paradoks, co nie?

Kończące się zasoby płynów pitnych trochę niepokoiły, ale nie burzyły nastroju. Na ostatnich kilometrach zmuszony byłem żebrać o picie wśród turystów;) Na szczęście są w tym kraju dobrzy ludzie i dzięki nim dotarłem do mety. Trzeba tu jasno sobie powiedzieć, że dotarłem, a nie dobiegłem.

All the small things
True care, truth brings
I’ll take one lift
Your ride, best trip

Byłem tak dojechany, że nawet maszerując nie mogłem złapać oddechu i zbić tętna. Marsz po płaskim przy 170 bpm to dziwna sprawa. Zaprawdę, powiadam wam, bardzo dziwna. Szczególnie, gdy biegniesz Łemkownę. Szczególnie gdy tuptasz chodnikiem i za kawałek jest meta, a Ty nie jesteś w stanie biec.

Trzeba tu przyznać, że warunki były w tym roku wyjątkowo łemkowskie i napraaaaawdę życia nie ułatwiały. Szacun po same kolana dla tych, co biegli dłuższe dystanse. 30 km z wiatrem w ryj to jednak pikuś przy 70-tce czy 150-tce;) Wierzcie mi lubi nie, ale praktycznie na całej trasie mieliśmy halny w twarz (były momenty, że dziad jeden nie pozwalał oddychać) i masę błota, niekończące się ilości błota! Błota najlepszego sortu, takiego premium exclusive golden platinium błota. Takiego klejącego się do wszystkiego, takiego ważącego grube kilogramy i takiego zasysającego buty (lewego musiałem wyciągać z błota, a noga wpadła mi do połowy łydki). Takiego, co klniesz na nie, ale myślisz sobie „OMG, jak jest cudownie”.

A przecież ja i tak miałem dobrze, bo tam gdzie większości biegaczy rozjeżdżały się nogi, moje wysłużone 7-letnie Mudclawy czuły się jak w domu. po prostu wysuwały pazury i mogłem biec. Na całej trasie nie zanotowałem ani jednego poślizgu.

Za to potknąłem się kilka razy i żem się wypierdzielił prawie, ale to nie przez buty, tylko przez uśmiechanie się. No bo wiecie, cisnę po tym łemkowskim lesie, fchuj trudno, uda pieką, wszyscy mnie wyprzedzają i naprawdę myślę sobie, że po co mi to. I mi się w słuchawkach Backstreet Boysi włączają. Zaczynam się śmiać, tańczyć w biegu i… cyk, korzeń jakiś łapie mi buta.

Am I your fire?
Your one desire
Yes, I know it’s too late
But I want it that way

Obie części biegu pokonałem w bardzo podobnym czasie, choć pierwsza była nie dość że dłuższa, to jeszcze zdecydowanie trudniejsza. No nie da się ukryć, że to nie brzmi jak mądre bieganie. I co z tego?

Nic :)

Bawiłem się przednio i o to chodziło. Znalazłem nowego siebie, odzyskałem absolutną radość z biegania i startowania. Przestałem myśleć o sobie jako słabeuszu, który nie ma szans ze mną z 2016 czy nawet 2021 roku. Po prostu jestem ja w 2023 r.

fot. Paweł Zając (zdjęcie główne też)

Jeszcze w piątek wieczorem myślałem o zgrzaniu ubiegłorocznego wyniku Paselattiego, ale gdy rano czekając na start tradycyjnie odpaliłem w samochodzie „Lose Yourself” Eminema uświadomiłem sobie, że na ten moment wcale nie chodzi o to, by prześcignąć Paselaczka w życiowej formie jesienią 2022 r.

You better lose yourself in the music
The moment, you own it, you better never let it go
You only get one shot, do not miss your chance to blow
This opportunity comes once in a lifetime, yo

Od ponad dwóch lat (Borówno 2021) nie czułem się przed zawodami tak dobrze. Jak napisałem rano na FB było to idealnie zbilansowane połączenie ekscytacji, spokoju, przedstartowego stresu i motywacji.

I choć na trasie było okrutnie ciężko, stękałem i jęczałem jak opętany, a w kilku momentach z wysiłku miałem mroczki przed oczami, było doskonale. I choć musiałem spacerować (marsz był ponad moje siły) tam, gdzie parę lat temu bym biegł, było doskonale. I choć w połowie trasy byłem 72., a na mecie 81., było doskonale.

Bo ja przecież lubię jak jest ciężko, lubię się zmęczyć i lubię gdy wszystko boli. W takich okolicznościach przyrody boli na zewnątrz, ale w środku jest jasno. W moim przypadku nie świeci jeszcze słońce, ale – jak napisałem na FB zaraz po osiągnięciu linii mety – włączyłem se w tej potwornie ciemnej dupie latarkę.

Ze światłem naprawdę jest łatwiej.

PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułTen, w którym jest dalej niż bliżej, ale i tak dobrze
Krasus – biegacz, napieracz, triathlonista i pĄpkins pełną gębą. Jego filozofia uprawiania sportu łączy ciężką pracę i ciągłe dążenie do bycia lepszym z dobrą zabawą, bo przecież w życiu chodzi o to, by było fajnie. Zrobił swoje jeśli chodzi o uklepywanie asfaltu i teraz realizuje się w terenie. W lesie, z mapą czy w górach czuje się jak ryba w wodzie!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here